17 lutego 2015

[9] Miasto-widmo – "Zmorojewo"

Autor: Jakub Żulczyk
Liczba stron: 496
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Seria: Tytus Grójecki (tom 1)
Język oryginału: polski
Źródło okładki: LubimyCzytac.pl

Mówisz, że jesteś w jakiejś sytuacji wbrew swojej woli. Gdybyś nie był dzieckiem, zrozumiałbyś, że na tym polega większość czasu, jaki dano ci na tym świecie.



Postać współczesnego polskiego pisarza Jakuba Żulczyka przybliżyłam już przy recenzji „Zrób mi jakąś krzywdę... czyli wszystkie gry video są o miłości”. Miesiąc temu zmierzyłam się z kolejną pozycją w – nadal powiększającym się – dorobku autora, o dość intrygującym tytule „Zmorojewo”, a dziś przyszła pora na podzielenie się wrażeniami.

Tytułowe Zmorojewo to miasto. Nie takie zwykłe, jakie w pierwszej chwili każdemu z nas przyszło na myśl. Otóż Zmorojewo jest miastem-widmem. W dodatku grozi mu niebezpieczeństwo. Tak się składa, że zjawiskami nadnaturalnymi, w skład których wchodzą niewątpliwie miasta-widma, interesuje się piętnastoletni Tytus Grójecki. Na jednym z forów poświęconym nadprzyrodzonym wydarzeniom natrafia na informację o zaginionym mieście, ponoć znajdującym się się niedaleko Głuszyc – malutkiej wsi położonej na Warmii, w której mieszkają dziadkowie Tytusa i którą – jak nietrudno się domyślić – odwiedzić ma na jakiś czas nasz główny bohater. Czy istnieje jakaś szansa, by Tytus, fanatyk horrorów i zjawisk nadprzyrodzonych, obojętnie przeszedł obok okazji na taką przygodę? Zdecydowanie nie. Za wszelką cenę zapragnie odnaleźć Zmorojewo (a chęć tę zaostrzy wpis na forum o zaginionych śmiałkach podobnych do niego), stanie oko w oko z Leszym i jego poddanymi, którzy zagrażają miastu, a także odegra kluczową rolę w walce o Zmorojewo.

Żulczyk wykorzystał w „Zmorojewie” kilka słowiańskich legend i splótł je w jedną. Mamy tutaj bowiem postać Leszego, który faktycznie istniał w wierzeniach słowiańskich jako demon lasu, czy też element legendy o Panu Twardowskim, a także Kwiat Paproci. Jest to miłym zaskoczeniem, ponieważ wydaje mi się, że rzadko doceniamy podania czy wierzenia, a już tym bardziej nieczęsto je znamy. Myślę, że jest to miły ukłon w stronę naszej słowiańskiej kultury.

Bohaterowie, delikatnie rzecz ujmując, nie zachwycili mnie. Wydają mi się zbyt pospolici i jednakowi. Tak naprawdę znalazłoby się tutaj kilka postaci – nie więcej niż tyle, ile palców u jednej dłoni – o których mogłabym powiedzieć, iż były dobrze wykreowane. To, na czym – lub bardziej na kim – pan Żulczyk, kolokwialnie mówiąc, wyłożył się najbardziej, to główny bohater, Tytus Grójecki. Na początku powieści Tytus jest nieco wyobcowanym nastolatkiem, który nie przepada za sportem, za to z uwielbieniem gra w gry komputerowe, czyta i ogląda horrory (a z pisarzy horrorów najbardziej upodobał sobie Stephena Kinga, za co go od razu – jak się okazało, zbyt pochopnie – polubiłam) i, oczywiście, interesuje się zjawiskami nadprzyrodzonymi. Nie ma zbytniego doświadczenia w sprawach sercowych, nie jest typem imprezowicza i bardzo nieprzychylnym okiem patrzy na dziewięćdziesiąt procent swoich rówieśników. Śmiało można powiedzieć, że jest inny, odstaje od grupy. Sprawia wrażenie nieporadnego życiowo nastolatka, żeby nie powiedzieć nerda. Niestety, ten chłopak pod koniec książki już nie istnieje. Bo w trakcie okazuje się, że jest superważny niczym Superman, a na jego barkach spoczywa uratowanie Zmorojewa, a może nawet świata. Tytus Grójecki staje się kimś na miarę Harry'ego Pottera, wybrańca, który musi walczyć ze złem, ponieważ było mu to zapisane od dawien dawna. Przez to postać traci na realności, wiarygodności, a nawet powadze. Tym, czym najbardziej zapadło mi w pamięć, jest scena, w której Tytus ma kilka sekund na uratowanie Zmorojewa, ale w tym czasie woli pocałować swoją nie-do-końca-dziewczynę. Nie, tak się nie robi, jeśli chce się wypaść poważnie.

Styl autora jest nieco odmienny niż we wcześniej recenzowanej przeze mnie książce jego autorstwa. W końcu pomiędzy obiema tymi pozycjami jest pięć lat różnicy. Widać, że czas ten pan Żulczyk (może nieświadomie) wykorzystał na poprawę języka, jakim posługuje się w swojej twórczości. Właściwie można uznać ów język i styl za lepszy. Nie ma już tego chaosu, szaleństwa wyrażanego przez słowa, ale to nie znaczy, że jest gorzej. Jest po prostu inaczej. Na pewno nie można mówić o złym, utrudniającym czytanie stylu.

Akcja jest co prawda wartka, ale niektóre sztucznie wykreowane sceny (choćby ta wyżej wspomniana) wzbudzały we mnie pewną niechęć do dalszego czytania, nudziły. Tak, jak pewne wątki były naprawdę przyjemne w odbiorze (na przykład Zmorojewo i wszystko, co z nim związane, a więc zarówno strona Dobra, jak i strona Zła), tak niektóre wołały o pomstę do nieba (tutaj za przykład może posłużyć dość powierzchowny i naznaczony niskiego rodzaju romantyzmem wątek miłosny Anki i Tytusa). Co więcej – bez tych słabych wątków, fabuła wcale by nie ucierpiała. Niektóre okazały się zupełnie niepotrzebne. W dodatku czytając, miałam nieodparte wrażenie, że życie Tytusa nienaturalnie nasycone jest zbiegami okoliczności.

„Zmorojewu” mam do zarzucenia jeszcze jedną rzecz – infantylność. Nie wiem, do jakiej grupy, i czy w ogóle do jakiejś, swoją powieść kierował pan Żulczyk, ale ja tu zdecydowanie czułam się za stara (mając osiemnaście lat to dosyć ciekawa refleksja, nie uważacie?). Książka z powodzeniem i przyjemnością może być czytana przez młodszą młodzież. Dlaczego „młodszą młodzież”, a nie dzieci? Dlatego, że występują tutaj niekiedy sceny, których nie powstydziłby się sam King (co jakby kontrastuje z tą infantylnością, dosyć nieprzyjemnie zresztą). Mam tu na myśli kilka krwawych i odrażających scen (odgryzione języki, wygryzione wnętrzności – moim zdaniem zbyt mocne obrazy jak na dzieci). Przez to mam wrażenie, jakby pan Żulczyk nie mógł się zdecydować, ponieważ takie sceny to mniejszość, zaś cała książka wypada bardzo dziecinnie.

Podsumowując, spodziewałam się czegoś nieco innego. Mimo wszystko „Zmorojewo” mnie nie zmęczyło, czytało się szybko i myślę, że gdybym była mniej więcej trzy, cztery lata młodsza, to nie miałabym tylu zastrzeżeń. Dlatego próbując oceniać tę pozycję okiem nieco młodszym, uważam, że jest niezła i przyjemna w odbiorze. Tylko ten Tytus... Naprawdę wielka szkoda, że tak z początku wyrazista i dobrze, bo wykreowana na bardzo odrębną jednostkę postać została tak odrealniona i ściągnięta do tak sztampowej i ostatecznie nieudanej.

Ocena: 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz