18 kwietnia 2016

[61] Zakazany owoc smakuje najlepiej – „Czy wspominałam, że Cię kocham?”

Autor: Estelle Maskame
Tytuł oryginału: Did I Mention I Love You?
Ilość stron: 408
Literatura: angielska
Wydawnictwo: Feeria
Seria: Dimily (tom 1)
Moja ocena: 7/10
Wyzwania: 
  • 52 książki 2016
  • przeczytam tyle, ile mam wzrostu (+ 2,5 cm)
  • wyzwanie czytelnicze 2016: punkt 11.Książka przeznaczona dla dzieci/młodzieży
  • Czytam Opasłe Tomiska

Udaje, jest jak aktor, który wciela się w rolę. Muszę wiedzieć, co dzieje się za kulisami, kiedy przedstawienie dobiega końca i kurtyna opada. Kim wówczas się staje? 

Eden Munro nie widziała ojca, odkąd ten zostawił ją i jej matkę trzy lata temu i wyjechał do Kalifornii, aby rozpocząć nowe życie z nową rodziną. Dlatego właśnie zadziwiające jest to, że zaprosił ją na całe wakacje do siebie. Zaskoczona Eden leci do Santa Monica, gdzie poznaje swoją macochę oraz trzech przybranych braci. Zapowiadają się nudne wakacje, dopóki nie poznaje mieszkającej po sąsiedzku Rachael, która wprowadza ją w kalifornijskie szalone życie, a także Tylera, zbuntowanego, starszego o rok przybranego brata, który najwyraźniej skrywa jakieś tajemnice.

Zaznaczę na wstępie, że gdyby nie akcja „Podaj dalej, czyli książka w podróży”, którą organizuje Moje spojrzenie na kulturę, zapewne nie przeczytałabym tej książki, chociaż trochę o niej słyszałam. Rzadko czytam takie powieści, nigdy nie było mi z nimi po drodze, a od słodkich zakochanych par zdecydowanie wolałam psychopatycznych morderców, jakkolwiek nienormalnie to brzmi. A szkoda, bo choć pierwsza część serii DIMILY nie jest żadnym arcydziełem, to z pewnością nie nazwałabym tej książki zwykłym romansidłem dla nastolatek, jakich jest wiele na rynku książki. Co więc sądzę o opowieści o zakazanej miłości między przyrodnim rodzeństwem? Przekonajcie się sami.


Zakupy to jedna z najgorszych form rozrywki, chyba że chodzi o myszkowanie w księgarni.

Chciałabym zacząć od postaci, bo chyba one były dla mnie największym zaskoczeniem. Przede wszystkim bardzo przypadła mi do gustu Eden, główna bohaterka. Spodziewałam się głupiutkiej, mało rozsądnej, nieco pustej szesnastolatki, tymczasem okazuje się, że to Eden jest najmądrzejszą, najmniej lekkomyślną i najbardziej ambitną osobą z towarzystwa, w jakim przyjdzie jej się obracać w słonecznej Kalifornii. Polubiłam ją głównie za to, że jest najmniej amerykańska – a przynajmniej nie wpisuje się w standardowy obraz nastolatki ze Stanów, jakie przedstawia nam Hollywood. Eden to zwyczajna dziewczyna – z kompleksami, z problemami typowymi dla swojego wieku, ani kujonka, ani imprezowiczka, ani za mało lub zbyt dojrzała, ani flirciara, ani szara myszka. Z początku miałam z nią problem, bo zdecydowała się na wyjazd do ojca, ale gdy tylko wylądowała na lotnisku, zaczęła przekonywać, że nie chce tam być. Irytowało mnie jej niezdecydowanie, ale potem zdałam sobie sprawę z tego, że to także część kreacji – ciekawość pomieszana z rozczarowaniem i złością wobec ojca, który ją opuścił. Podobnie odebrałam Tylera. Ten zbuntowany, tajemniczy chłopak, który całe życie najchętniej spędziłby na imprezie, wiecznie pijany, niezadowolony, z przyklejonym na twarzy cynicznym uśmieszkiem – nagle wydał mi się całkiem interesujący. Nie będzie to spoilerem, jeśli powiem, że Tyler zakłada wiele masek, a Eden po jakimś czasie zaczyna odczuwać chęć ich zdjęcia i zajrzenia, co jest pod spodem. Jego charakter z czasem nabiera głębi, wszystko wskakuje na własne miejsce. I chociaż od początku czytelnik czuje, że Tyler skrywa nie jeden sekret, to i tak daje się zaskoczyć, gdy prawda wychodzi na jaw. Nieco mniej natomiast przypadło mi do gustu towarzystwo, w jakim obraca się Tyler i siłą rzeczy także Eden. Nastolatki z Kalifornii okazują się z kolei typowymi amerykańskimi nastolatkami – ich życia obracają się wokół imprez, flirtu, znajomości na jedną noc i alkoholu. Poszczególnym postaciom brak charakteru, wszyscy są do siebie podobni. Największą porażką okazuje się Jake, który ponoć jest kobieciarzem. „Ponoć”, bo mówią tak wszyscy, jednak Jake w książce ani razu wyraźnie nie potwierdził tego swoim zachowaniem. Widać, ze autorka książki próbowała nadać postaciom drugoplanowym konkretne cechy, ale zabrakło jej warsztatu i literackiego obycia, aby zauważyć, że to, jaki jest dany bohater, determinuje jego zachowanie, a nie czyjeś słowa.

Piętnaście minut i dwie kolejki później zastanawiam się, dlaczego byłam taka głupia i w tak krótkim czasie wlałam w siebie taką ilość alkoholu. To jedna z tych rzeczy, przed którymi ostrzegają rodzice i nauczycieli; jedna z tych rzeczy, które ich zdaniem mogą cię zabić. Ale to bez znaczenia. Nikt nie przejmuje się konsekwencjami, bo między piciem alkoholu a chwilą, kiedy czujesz, że jesteś kompletnie zalany, wszystko wydaje się takie cudowne.

Było słodko-gorzko o bohaterach, teraz o fabule – w takim samym tonie. Z jednej strony dzieje się naprawdę dużo. Nie było ani jednego takiego momentu, w którym odczułabym znudzenie i chęć odłożenia książki. Problem polega na tym, że dużo akcji jeszcze nie zapewnia tego, że jest ona interesująca. Sęk w tym, że jak już wspomniałam, życie kalifornijskich nastolatków kręci się wokół imprez. I o ile o pierwszych dwóch imprezach, na jakie została zaciągnięta Eden, czytało się całkiem przyjemnie, o tyle z każdą następną było... no właśnie. Nie „coraz nudniej”, raczej monotonnie. Miałam wrażenie, jakby autorce zabrakło pomysłów, co jeszcze można robić w Kalifornii w wakacje. I nawet wykazałabym jakieś zrozumienie, gdyby Estelle Maskame mieszkała w tamtych rejonach. Od dziewiętnastu ponad lat mieszkam w Toruniu i mi również moje miasto wydaje się nudne, nie wiem zazwyczaj, gdzie można pójść, bo się przyzwyczaiłam. Ale... Estelle Maskame jest Szkotką. Do Kalifornii jej daleko i po prostu nie wierzę, że gdyby się tam znalazła, ograniczyłaby się do kilku imprez i pojedynczego wypadu do Los Angeles. Ale okej, zostawiam tę kwestię, bo nie tylko to jest tutaj ważnym elementem fabularnym. „Czy wspominałam, że Cię kocham?” opowiada o miłości, w dodatku zakazanej, bo rodzącej się między przyrodnim rodzeństwem. Zanim w ogóle pojawił się ten wątek, minęło dużo czasu, a ja przewróciłam wiele kartek. Moment, w którym Eden orientuje się, że Tyler w gruncie rzeczy jej się podoba, był wpleciony zupełnie nieumiejętnie i bez żadnej zapowiedzi. Przez to budzące się uczucie między tym dwojgiem właściwie od początku do końca było według mnie trochę naciągane. Autorka nie zbudowała żadnej relacji, która byłaby podstawą dla takiego uczucia. W ogóle wszystkie więzi w tej książce są niedopracowane, bardzo luźne i proste. A przynajmniej wszystkie, które mają coś wspólnego z miłością damsko-męską czy przyjaźnią. Zupełnie inaczej ma się wątek relacji ojca Eden z nią samą, czy Tylera z matką. Te z kolei mają pewną głębię, ale według mnie zostały przytłumione przez wszystkie inne. Da się je wyczuć od samego początku do końca książki, ale nie wiedzieć czemu, autorka potraktowała je po macoszemu, raczej jako zapychacz, a nie osobny, pełnowartościowy wątek. A szkoda.

Warto jeszcze zwrócić uwagę na stronę techniczną. Estelle Maskame to młoda osoba, dopiero wkraczająca w literacki świat. Ponoć pisała od zawsze, ponoć gdy miała jedenaście lat, nauczycielka pochwaliła ją za to, jak pisze. Cóż – sama wiem, jak wygląda pisanie w podstawówce czy gimnazjum. To taki czas, kiedy ma się mnóstwo pomysłów, ale nie przeczytało się wystarczająco dużo książek, by wiedzieć, że większość z tych pomysłów była już wykorzystana milion razy na milion sposobów. Estelle Maskame pisze dobrze, ale widać, że brak jej warsztatu. I da się to zauważyć choćby w narracji, która poprowadzona jest w pierwszej osobie w czasie teraźniejszym. Autorka postawiła sobie poprzeczkę bardzo wysoko i chyba nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. I nadal nie zdaje. Taka narracje jest w porządku, ale do pewnego momentu. Estelle Maskame popełniła jeden z dwóch najbardziej możliwych błędów, jakie można popełnić przy tego typu narracji. Na szczęście nie opisywała uczuć czy myśli innych bohaterów oprócz Eden, co byłoby oczywistym błędem, ale zrobiła coś innego. Wszystko się zgadzało, dopóki Eden się nie upiła. I powstał dysonans pomiędzy Eden numer jeden, tj. pijaną Eden na imprezie, która przejawiała się w dialogach, a Eden numer dwa, tj. Eden-narratorką w czasie teraźniejszym. W efekcie doszło do tego, że teoretycznie ta sama osoba (Eden-narratorka i pijana Eden) podzieliła się na dwie, z czego jedna nadal tańczyła na imprezie, a druga jakby stała obok i wszystko komentowała. Problem w tym, że żadna pijana osoba nie powiedziałaby: „Jestem pewna, że gdybym była trzeźwa, martwiłabym się i sama poszłabym szukać Tylera, ale jestem zbyt pijana, by cokolwiek zrobić”. W takich przypadkach czas teraźniejszy jest dużym utrudnieniem, zwłaszcza dla początkującego pisarza. Poza tym w stylu Estelle Maskame widać, że dopiero zaczyna, że robi pierwsze kroki na pisarskiej ścieżce. Całość trąci typowo nastoletnim stylem, a niekiedy da się wyłapać powtórzenia, zgubione podmioty czy skróty myślowe. Estelle Maskame musi jeszcze popracować w kwestii języka.

No dobra – skrytykowała, ponarzekała, powytykała błędy... To dlaczego dała 7/10?! Dlatego, że to książka lekka, łatwa i przyjemna, całkiem urocza, świetnie odrywająca od rzeczywistości, a przy tym nie aż tak głupiutka i przesłodzona, jak się spodziewałam. Dla mnie, osoby, która zwykle czyta kryminały, thrillery czy też książki z gatunku literatury pięknej, takie bardziej ambitne, mniej szablonowe, „Czy wspominała, że Cię kocham?” to po prostu świetna odskocznia od trudnych tematów i złego, okrutnego świata. Przyznaję, że czytało mi się bardzo przyjemnie, nie nudziłam się, mimo tych kilku zgrzytów śledziłam losy Eden i Tylera z ciekawością i mam ogromną chęć na kolejny tom (choć zakończenie mnie nie zachwyciło). Jeżeli jesteś fanem gatunku, to prawdopodobnie będzie to dla Ciebie kolejna podobna historia. Choć może warto ze względu na ten wątek quasi-kazirodczy. (Ja się z takim wcześniej nie spotkałam w książkach). Jeśli natomiast chcesz odpocząć, zrelaksować się, zaszaleć razem z kalifornijską młodzieżą na imprezie na plaży, dla nich zresztą nielegalnej, nawet jeżeli „naście” już masz za sobą – wydaje mi się, że warto. To lektura łatwa, niewymagająca, ale chyba każdy ma czasem ochotę właśnie na coś takiego – a to dobry moment, aby sięgnąć po pierwszy tom serii DIMILY.
A za możliwość przeczytania książki dziękuję Sylwii z bloga Moje spojrzenie na kulturę. :)
http://moje-spojrzenie-na-kulture.blogspot.com/2016/02/03-podaj-dalejczyli-ksiazka-w-podrozy.html#more

20 komentarzy:

  1. Już od dawna mam ochotę na tę książkę, a Twoja opinia potwierdza to, że będzie to dobry wybór :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli lubisz historie tego typu, to polecam. Daj znać, czy Ci się podobała, kiedy już przeczytasz. :)

      Usuń
  2. Ile razy musiałam poprawiać teksty, w których ktoś narrację zmieniał, jak chciał... brrr. Dobrze, że tutaj, pomimo małego doświadczenia, autorka trzyma się jednego czasu i jednej osoby :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie! Jak zobaczyłam, że narracja jest w pierwszej osobie i do tego w liczbie mnogiej, to od razu pomyślałam, że popełni chyba najczęstszy błąd i będzie opisywać myśli czy uczucia innych bohaterów. No ale zrobiła coś innego... :P

      Usuń
  3. Też należę do grupy czytelników, którzy chętniej sięgają po makabryczne historie niż słodkie opowieści o miłości. Z tego względu raczej nie planowałam lektury tej powieści, zwłaszcza że przeczytałam kilka raczej negatywnych recenzji. Jednak teraz zaczęłam się zastanawiać czy nie odrzuciłam lektury zbyt pochopnie. W końcu każdy potrzebuje odskoczni od zbrodni i nadprzyrodzonych zdarzeń i taka powieść może okazać się dobrym czasoumilaczem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja to samo myślałam na początku, ale stwierdziłam, że czemu nie, gdy zobaczyłam akcję Sylwii. :) Taka odskocznia dobrze robi, przynajmniej u mnie to zdało egzamin. :D Ale szczerze mówiąc, na co dzień nie potrafiłabym czytać tylko takich powieści.

      Usuń
    2. Też nie wyobrażam sobie, żeby pochłaniać tego typu książki hurtowo, ale od czasu do czasu to może być ciekawa odmiana :)

      Usuń
  4. Mój blog znajduje się pod nowym adresem i prosiłabym cię o zaktualizowanie u mnie w obserwatorach, byś mogła trafić na mój blog (najpierw usuń z obserwowanych, później dodaj ponownie).
    Z góry dziękuję za wyrozumiałość i przepraszam za zbędny spam. :)
    http://lost-in-my-books.blogspot.com

    PS. Później postaram się przeczytać twoją recenzję. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Książkę czytałam i podobała mi się bardzo. Teraz już druga część czeka na półce, mam nadzieje, że w końcu się doczeka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również mam nadzieję, że kiedyś uda mi się przeczytać. Widziałam też, że niedługo ma wyjść trzeci tom. :D

      Usuń
  6. Kilka miesięcy temu przeczytałam tę książkę.. Przeczytałam to chyba za mało powiedziane, ja ją wciągnęłam ;) Niestety nie udało mi się jeszcze sięgnąć po kontynuację, która podobno trzyma poziom :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli trzyma poziom, to dobrze. Chociaż zakończenie tutaj mnie nie zachwyciło i moim zdaniem autorka specjalnie zrobiła coś takiego, by napisać kolejną część, bo nie ukrywajmy, skoro zdecydowała się wydać to jako książkę, to znaczy, że na wattpadzie, gdzie na początku publikowała, było duże zainteresowanie. A szkoda by było, gdyby zmarnowała się taka okazja, z góry wiadomo, że drugi tom też się dobrze sprzeda. Być może to tylko taka moja teoria spiskowa, ale właśnie takie mam wrażenie.

      Usuń
  7. Właśnie sama się zastanawiałam, że ponarzekałaś, a dałaś 7/10, dobrze że to wyjaśniłaś :D Przyznam, że sama też nie sięgam raczej po takie książki, ale dla relaksu może bym się skusiła. Co do bohaterów drugoplanowych, to pal ich licho, przynajmniej główna dwójka wyszła w porządku. To o wiele lepsze wyjście niż wykreowanie świetnych postaci pobocznych, ale spartolić głównych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo ja taka czepliwa jestem. :D Ale to jeszcze nie znaczy, że coś mi się bardzo nie podoba. :> Ci bohaterowie drugoplanowi pojawiali się dość często, więc mimo wszystko fajnie by było, gdyby autorka zrobiła z nich coś więcej niż wiecznie imprezujący tłum nastolatków. Choć mimo wszystko doceniam starania, bo Estelle Maskame jest dość młoda, a z kolei gatunek tej książki też nie jest bardzo wymagający i nie o to tu chodzi, by tworzyć arcydzieło. Tak mi się przynajmniej wydaje. :D Chociaż masz rację, gdyby główni byli słabi... noo, ocena poleciałaby mocno w dół. :D

      Usuń
  8. Świetna, bardzo wnikliwa recenzja! Czasami lubię sięgnąć po lekkie i niezobowiązujące czytadło, zatem będę miała na uwadze ten tytuł. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Raczej nie mój typ, ale kto wie. :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Czytałam. Jeśli jesteś ciekawa to recenzję znajdziesz u mnie. Drugą część też już czytałam, ale uczucia mam mieszane. Wpadnij, to Podzielisz się opinią ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Czytałam. Jeśli jesteś ciekawa to recenzję znajdziesz u mnie. Drugą część też już czytałam, ale uczucia mam mieszane. Wpadnij, to Podzielisz się opinią ;)

    OdpowiedzUsuń