7 października 2016

[84] Dżungla i pustynia – „Ogień i woda”

Autor: Victoria Scott
Tytuł oryginału: Fire & Flood
Ilość stron: 368 
Literatura: amerykańska
Wydawnictwo: Iuvi
Seria: Ogień i woda (tom I)
Moja ocena: 7/10
Wyzwania:

  • 78 książek 2016 (63/78)
  • przeczytam tyle, ile mam wzrostu (+ 2,7 cm)

Każdy z nas ma w domu jakiś powód, dla którego walczy (...).

Victoria Scott urodziła się w 1982 roku w New Braunfels w stanie Teksas. Jest autorką powieści young adult. Dotąd wydała siedem książek, w Polsce zaś ukazały się trzy. Napisała trylogię o Dante Walkerze, dylogię Ogień i woda oraz osobne powieści – „Tytany” i „Four houses”.

Brat Telli Holloway jest chory i właściwie nie ma żadnych szans na jego wyleczenie, bo żaden lekarz nie potrafi ustalić, co tak naprawdę mu dolega. Z tego powodu rodzina Telli przeprowadza się do Montany, aby Codi miał dużo spokoju i świeżego powietrza. Pewnego razu Tella znajduje na swoim łóżku pudełeczko, a w nim tajemnicze urządzenie. Okazuje się, że została zaproszona do Piekielnego Wyścigu. Jego zwycięzcę czeka nagroda – lek na każdą chorobę. Tella decyduje się wziąć w nim udział, aby uratować brata. Jeśli uda jej się ukończyć cztery etapy w czterech różnych ekosystemach, wygra. Jednak poza nią są inne osoby, które także pragną uratować życie komuś, kogo kochają. A zwycięzca może być tylko jeden.

Książka „Ogień i woda” z początku bardzo przypominała mi „Igrzyska śmierci”. Bałam się, że autorka pójdzie za bardzo w podobieństwo do tej serii i trzeba przyznać, że sporo mają one ze sobą wspólnego – choć, na szczęście nie wszystko, dzięki czemu nie czułam się, jakbym czytała o tym samym. 

Często piszę o tym, że po literaturę młodzieżową sięgam zazwyczaj z myślą, żeby zrelaksować się i przeżyć kilka miłych chwil z niezobowiązującą lekturą. Dobrze to wiecie, więc już nie będę się nad tym rozwodzić. Czy powieść „Ogień i woda” spełniła moje oczekiwania? Zasadniczo tak. Ogólnie oceniam tę książkę pozytywnie, faktycznie przyjemnie się ją czytało, a właściwie płynęło przez nią, bo jest tak łatwa w odbiorze. Jednak nie byłabym sobą, gdybym nie zagłębiła się w szczegóły – a gdy się na nie spojrzy, łatwo dostrzec, że mogłoby być jeszcze lepiej.

Po pierwsze klimat. Stawka w Piekielnym Wyścigu jest wysoka, w końcu chodzi o czyjeś życie – i to nie tylko brata Telli i niej samej, ale także innych uczestników wyścigu i ich bliskich, bo przecież każdy z nich znalazł się tam z tego samego powodu: aby zdobyć lekarstwo na teoretycznie nieuleczalną chorobę. Tylko że tego nie czuć. Całość utrzymana jest w nastroju, który określiłabym jako mało serio. Tella jest narratorką, więc to głównie jej wątpliwa zasługa. Ma szesnaście lat i wiadomo, że nie można wymagać od niej nie wiadomo czego, ale to głównie ona, jej myśli, wprowadza taki klimat. Odnosiłam wrażenie, jakby Tella była nieco zbyt dziecinna albo nie do końca przejmowała się tym, że jej brat jest umierający, a ona walczy na śmierć i życie o jego zdrowie. Podobało mi się w niej to, że nie jest wszechwiedząca, nie potrafi wszystkiego, a właściwie jest mało zaradna i nieco fajtłapowata, jednak jej zbyt luźne podejście do sprawy sprawiło, że w ogóle nie poczułam, o co toczy się walka. Świat obserwowany oczami Telli to świat, w którym ludzie biegają po lesie czy pustyni dla zabawy, która ociera się o survival, i tyle. Brak większych pobudek, brak głębi. A przecież czytając, czytelnik wie, że tak nie jest. Sama czekałam na moment, w którym poczuję napięcie i grozę, w którym naprawdę będę bała się o życie Telli i innych, ale cóż, nic takiego nie nastąpiło, choć krew się polała nie raz. Podświadomie czułam, jakie emocje targają Tellą, ile odwagi kosztuje ją kolejna decyzja, która może zaważyć na życiu jej i jej brata (w końcu gdy ona umrze, to samo stanie się z Codim), jednak brakowało mi powiedzenia tego wprost. Wszystko pozostało w sferze domysłów jako coś, co powinno być, ale właściwie nie jest, bo autorka tego nie nazwała.

Tak samo sprzeczne emocje, jak co do Telli, odczuwam w stosunku do innych bohaterów. Jest ich naprawdę sporo i z początku gubiłam się w imionach, natomiast każdy z nich ma coś charakterystycznego. Wyróżniają się, to na pewno, jednak odnosiłam też wrażenie, że autorka zbudowała je na tej jednej cesze i nie dołożyła nic więcej. Bohaterowie są dosyć jednoznaczni, brak w nich nieco głębi, chociaż paradoksalnie nie wydają mi się papierowi. Jest w nich coś takiego, co wzbudza sympatię bądź antypatię – i zapewne w książce tego typu to w zupełności wystarczy. 

Zupełnie natomiast nie pasował mi wątek romantyczny. To już taki standard, że w powieściach z gatunku młodzieżowych pojawia się wątek miłosny. Tutaj jednak wziął się on tak naprawdę znikąd i był mało wiarygodny. Zwyczajnie nie pasował do tej historii, a niekiedy wręcz przeszkadzał. Szczerze wątpię, czy wyścig na śmierć i życie o lekarstwo dla ukochanej osoby jest odpowiednią sytuacją do szukania miłości. Z drugiej strony nigdy nie wiemy, kiedy trafi nas strzała Amora – dobrze jednak byłoby, gdyby czytelnik widział, skąd ona leci, a nie pojawiała się nagle w powietrzu. Zanim zdążyłam wyrobić sobie jakieś wstępne zdanie o Guyu, Tella już zdążyła się w nim zakochać. W ten sposób wątek wypadł bardzo płytko i nierealnie.

Żeby jednak nie było tak pesymistycznie, opowiem, co mi się podobało. Przede wszystkim sam pomysł na wyścig. Uczestników czeka przeprawa przez cztery ekosystemy, co już samo w sobie jest ciekawym rozwiązaniem. Przetrwa ten, kto będzie najsilniejszy lub najsprytniejszy i najbardziej wytrzymały. A także wszechstronnie uzdolniony, bo nie wystarczy tylko dobrze wspinać się po drzewach, bo przecież na pustyni drzew nie ma. Poza tym pandory – zwierzęta ze specjalnymi umiejętnościami, które wykluwają się z jajek-niespodzianek i mają za zadanie pomagać danemu uczestnikowi. Ciekawa była ich różnorodność i nieoczywistość – o przewadze jednego nad drugim nie decydowały ich, powiedzmy, umiejętności czy predyspozycje w realnym świecie, ale zaprogramowana umiejętność specjalna. Niezwykle też podobała mi się sama geneza wyścigu, którą zdradzono już właściwie pod koniec, więc nie będę o niej mówić. Powiem tylko jedno – pomysł niezwykle szatański, ale i ciekawy. 

„Ogień i wodę” czytało mi się naprawdę dobrze. Już w połowie zorientowałam się, że nie poznam zwycięzcy Piekielnego Wyścigu, bo przeprawa przez dżunglę, pierwszy etap, trwała i trwała. Książka zakończyła się w momencie ukończenia drugiego etapu, co z mojego punktu widzenia jest nieco wadą. Wolałabym albo zamieszczenie całego wyścigu w jednej książce, albo rozpisanie go na cztery, po jednym ekosystemie na powieść, z tym że wtedy zdecydowanie trzeba byłoby je dokładniej opisać. Autorka zdecydowała się na dwa etapy na książkę i być może ma w tym jakiś zamysł. Druga część już powstała i szczerze mówiąc, z przyjemnością kiedyś po nią sięgnę. Mimo kilku niedociągnięć, czytanie „Ognia i wody” było czymś miłym i zasadniczo dobrze się bawiłam. Jeśli więc lubicie książki tego typu albo chcecie się zrelaksować i odpocząć od gatunków, które zwykle czytacie, jak ja, to sięgnijcie po powieść Victorii Scott.

Książkę czytałam w ramach book touru zwanego Emigrantką organizowanego przez autorkę bloga Aleksandrowe myśli. Dziękuję! :)


4 komentarze:

  1. Raczej nie sięgnę po tę powieść i to nie tylko ze względu na niedopracowany wątek miłosny czy zbytnie podobieństwo do "Igrzysk śmierci". Już teraz widzę, że na pewno przeszkadzałoby mi infantylne podejście bohaterki do zadania. Rozumiem, że jest młoda, ale jednak szesnastolatka powinna sobie doskonale zdawać sprawę z powagi sytuacji i oczekiwałabym takie właśnie poważnej atmosfery, a nie powiedzmy radosnego podniecenia na myśl o przygodzie i survivalu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że mimo kilku mankamentów, pozytywnie oceniłaś książkę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Musiałabym się zastanowić nad tą książką. Do końca nie wiem, czy odnalazłabym się w tej historii :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę, że koncepcja wyścigu rzeczywiście jest dobra, choć nie odpowiada mi sam klimat powieści. Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń