29 stycznia 2017

[104] Kiedy mordują celebrytkę... – „Sprawa Niny Frank”

Autor: Katarzyna Bonda
Ilość stron: 416
Literatura: polska
Wydawnictwo: Muza
Seria: Hubert Meyer (tom I)
Moja ocena: 7/10
Wyzwania:
- [...] Żadnych duchów nie trzeba wołać. Zło jest w nas.  


Katarzyna Bonda urodziła się w 1977 roku w Hajnówce, w województwie podlaskim. Z wykształcenia dziennikarka, scenarzystka, obecnie z zawodu pisarka. Zadebiutowała w 2007 roku „Sprawą Niny Frank”, która otwiera trylogię z nowym typem detektywa, psychologiem śledczym, czyli tzw. profilerem, Hubertem Meyerem. Oprócz sześciu innych kryminałów napisała także dwa dokumenty kryminalne.

Popularna aktorka serialowa, Nina Frank, zostaje zamordowana w swoim dworku w przygranicznej wsi, Mielniku nad Bugiem. Podziwianej przez miłośników serialu „Życie nie na sprzedaż” odtwórczyni głównej roli siostry zakonnej Joanny, która pomaga ludziom, daleko było do bycia tak wspaniałą i dobrą, jak jej postać, co odkrywa Hubert Meyer, profiler, który zostaje oddelegowany do Mielnika, aby zbadać tę sprawę. Coś, co wydawało się łatwą sprawą i miało być po części urlopem Meyera, nieoczekiwanie nabiera nowych barw. Czy profil sprawcy, jaki stworzył Meyer, pomoże w ujęciu mordercy celebrytki? Jakie sekrety skrywała Nina Frank? I co wspólnego z tym wszystkim mają runy?

Polska kryminałem stoi – to jest fakt niezaprzeczalny. Nasi rodzimi autorzy w ostatnich latach stworzyli wiele książek właśnie w klimatach kryminału. Coś w tym jest, że szarobure blokowiska – które jeszcze często stanowią sporą część krajobrazu polskich miast – czy ciemne, wąskie uliczki obsiane starymi kamienicami – w których bramach stoją zwykle mniej lub bardziej pijani mężczyźni – to idealne miejsca, w których może dojść do morderstwa. Okazuje się jednak, że nie tylko, bowiem Katarzyna Bonda w pierwszej części swojej trylogii z Hubertem Meyrem zabiera czytelnika do małej miejscowości położonej przy granicy z Białorusią – do Mielnika nad Bugiem. Już samo umiejscowienie akcji jest świeżym powiewem wśród polskich (a zresztą nie tylko) autorów kryminałów. Wsi spokojna, wsi wesoła – cytat z utworu Kochanowskiego pasowałby tu idealnie. Pasowałby, gdyby nie to, że spokój został zakłócony przez brutalne morderstwo znanej celebrytki; we wsi przestaje być spokojnie, bowiem zabójca pozostaje na wolności i bardzo prawdopodobne, że zabije raz jeszcze; znika też wszelka wesołość, bo nagle każdy staje się podejrzany, a społeczność, jak to na wsi, jest mała i zamknięta – tutaj każdy zna każdego. Mimo wszystko to nie sam fakt umieszczenia akcji na wsi jest czymś świeżym – chodzi raczej o lokalizację tej wsi. Jak już wspominałam, to miejscowość przygraniczna, położona niedaleko Białorusi. Katarzyna Bonda doskonale wykorzystała jej potencjał – bardzo dużo tu odwołań do religii prawosławnej, widać też pewne „zacofanie” w stosunku do zachodniej części kraju, zwłaszcza u starszego pokolenia, które stanowi największy odsetek mieszkańców Mielnika. Dodatkowego mistycyzmu nadaje tej książce motyw run.

Niewątpliwą zaletą jest też pokazanie zawodu profilera, który w Polsce ponoć jeszcze raczkuje (a przynajmniej tak wynika z tej książki). Sama idea tego zawodu podoba mi się bardzo, przypomina nieco słynną dedukcję Sherlocka Holmesa (a nawet zaryzykowałabym stwierdzenie, że Holmes wykonywał dokładnie tę samą pracę co profiler). Jednak co do postaci, która tę pracę wykonuje w książce Bondy, mam pewne zastrzeżenia. Hubertowi Meyerowi brakuje wyrazu – ten bohater ginie na tle innych, staje się miałki, nijaki. Podobnie z wątkiem jego życia prywatnego – dla mnie był czymś w rodzaju dodatku, ale równie dobrze mogłoby go nie być. Meyer właściwie przegrywa starcie w chwili pojawienia się w Mielniku – podkomisarz Kula bije go na głowę; jest o wiele lepiej wykreowany, widoczny jest przede wszystkim pomysł na niego. Meyer to mężczyzna w średnim wieku, który własnej pracy oddał całe serce, nie pozostawiając miejsca na rodzinę i któremu właśnie z tego powodu zaczyna sypać się świat, Kula z kolei może i jest policjantem, który podczas swojej kilkudziesięcioletniej służby mierzył się co najwyżej z kradzieżami kur czy rozróbami na weselach, jednak w sprawę zabójstwa angażuje się całym sobą, będąc przy tym świetnym dowódcą. Mimo że w niektórych postaciach wykreowanych przez Bondę da się zauważyć powielanie stereotypów, to Kula całkowicie się z nich wyłamuje.

No dobrze – a co z samą sprawą Niny Frank?, zapytacie. Przecież o to tu chodzi w gruncie rzeczy. Sam wątek kryminalny jest w porządku – to znaczy, czterech liter nie urywa, ale jest poprawny, dobrze poprowadzony, interesujący. Co najważniejsze – są trupy, w liczbie mnogiej. Jest krew – w ilości: dużo. I jest sprawca, którego nie odgadłam. Są też dodatkowe smaczki w postaci rozdziałów pisanych z perspektywy mordercy, a także pamiętnika Niny. Wszystko się zgadza. „Sprawa Niny Frank” to debiut Katarzyny Bondy i właśnie widać to w „braku fajerwerków”, jednak z pewnością jest to debiut udany, dobry i z potencjałem na to, że kolejne części będą lepsze (o czym na pewno się przekonam, bo drugi tom już na mnie czeka).

Ale było coś, co sprawiło, że ręce mi opadły, a w momencie opadania zabrały jeden punkt – czy, jak wolicie, gwiazdkę – z oceny tej książki. Zakończenie. Sławne dwa ostatnie rozdziały, o których wspomina chyba każdy, pisząc o „Sprawie…”. Nie potrafię zrozumieć, co kierowało autorką, kiedy dopisywała takie zakończenie. Nie przemawia ono do mnie. Zupełnie. Jest… no co tu dużo mówić, zepsute. Nie kupuję go i w ogóle chciałabym o nim zapomnieć (zwykle mam tak, że zapominam, jak się książki kończą, dzięki czemu nawet kryminały mogę czytać więcej niż raz, tutaj jednak czuję, że zakończenie wyjątkowo wbije mi się w pamięć…).

Podsumowując – pierwsze spotkanie z Bondą, zwaną królową polskiego kryminału, za mną. Co prawda na razie z tym tytułem bym się wstrzymała, niemniej jest to dodatkowa zachęta do zapoznania się z innymi jej książkami. „Sprawa…” jest w moim odczuciu poprawnym, całkiem ciekawym kryminałem, choć nie ukrywam, że czytałam lepsze. Ma swoje wady, ma swoje zalety, ale ogólnie wypada dobrze. Z pewnością doczytam tę serię do końca i jeśli nie zmienię zdania o twórczości pani Bondy (chyba że na lepsze), to przeczytam i inne książki jej autorstwa.

4 komentarze:

  1. Muszę w końcu zabrać się za twórczość Bondy, bo wypadałoby ją znać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dawno temu czytałam tę książkę i pamiętam, że bardzo mi się podobało. Zakończenie również :) Ale co ciekawe nie sięgnęłam po kolejne części, w sumie sama nie wiem dlaczego, więc mam co nadrabiać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam "Sprawę..." ale chyba wrócę do ostatnich dwóch rozdziałów, bo kompletnie zapomniałam co takiego się w nich działo. "Sprawa..." owszem nie jest świetną książką, widać jak Bonda rozwinęła swój warsztat w późniejszych swoich dziełach, ale miło mi się ją czytało :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam dokładnie taki sam problem z zakończeniem, ale powiem Ci na zachętę, że w kolejnej części ten gorzki pozmak nieco się rozmywa, a zakończenie zyskuje nowe znaczenie.

    OdpowiedzUsuń