14 czerwca 2017

[128] Życie to gra o sumie zerowej* – „Koniec samotności”

Autor: Benedict Wells
Tytuł oryginału: Vom Ende der Einsamkeit
Ilość stron: 384
Literatura: niemiecka
Wydawnictwo: Muza
Moja ocena: 10/10
Wyzwania:



– Powtórzę ci to raz jeszcze, ale niechętnie: nie można przywrócić przeszłości ani jej zmienić – usłyszałem od brata przez telefon.
– Nieprawda, można – powiedziałem.

Benedict Wells urodził się w 1984 roku w Monachium. Po maturze w 2003 roku przeprowadził się do Berlina, podejmując tym samym decyzję, aby nie iść na studia, lecz całkowicie poświęcić się pisaniu. Utrzymywał się, wykonując różne prace dorywcze. Zadebiutował w 2008 roku książką „Becks letzter Sommer”, która została wyróżniona nagrodą Bayerischer Kunstförderpreis, a w 2015 roku sfilmowana. Aktualnie Wells jest autorem czterech książek, z czego ostatnia, „Koniec samotności” (niem. Vom Ende der Einsamkeit), to jego pierwsza przetłumaczona powieść na język polski. Również ten tytuł przyniósł Wellsowi nagrodę – Europejską Nagrodę Literacką.

Mężczyzna w średnim wieku, Jules, trafia do szpitala po wypadku motocyklowym. Miał dużo szczęścia, bowiem jego życiu nic nie zagraża, musi się jedynie uporać z kilkoma złamaniami i potłuczeniami. Czas spędzony w szpitalnym łóżku skłania go do przemyśleń na temat swojego życia. Jules rozpoczyna swoją opowieść o szczęśliwych czasach dzieciństwa, które jednak zakończyły się szybko i niespodziewanie, gdy on oraz jego rodzeństwo, Liz i Marty, stracili oboje rodziców. Ich śmierć staje się źródłem tego, co działo się w jego życiu później – pobytu w internacie, gdzie czuł się wyobcowany, rozluźnienia i niemal całkowitego zerwania więzi z rodzeństwem, nieustannego poszukiwania samego siebie, które nigdy nie przynosiło efektów, niewłaściwych decyzji, nieszczęśliwej miłości, poczucia samotności. Jego życie jawi się jako ciągłe pasmo udręk, niepowodzeń i nieszczęść, a jedynym światełkiem w tunelu jest Alva, dziewczyna, z którą przyjaźnił się w internacie.

Istniały sprawy, o których nie potrafiłem mówić, mogłem tylko pisać. Mówiąc bowiem, myślałem, a pisząc, odczuwałem.

Opis tej książki brzmi banalnie, a jeśli nawet Was zainteresował, to jestem przekonana, że nie jesteście sobie w stanie wyobrazić, co tak naprawdę skrywa w sobie ta powieść. Trudno jednak inaczej zarysować jej fabułę, aby jednocześnie powiedzieć coś ciekawego i nie wyjawić nic, co istotne. Tak naprawdę treść „Końca samotności” dałoby się zamknąć w kilku słowach: życie, strata, cierpienie, samotność, poszukiwanie, miłość. 

Zawołałem w przeszłość, ale żadne echo mi nie odpowiedziało.

Opowieść Julesa z początku nie przyciąga uwagi tak bardzo, jak dzieje się to później. Ot, zwykła, choć na pewno smutna historia o tym, jak chłopiec stracił rodziców i zmuszony jest jakoś z tym sobie poradzić. Zaskakujące jest jednak to, jak bardzo Jules zaprasza czytelnika do swojej opowieści, jak szeroko otwiera drzwi, aby wpuścić go do swojego świata i razem z nim jeszcze raz przejść przez swoje życie. Niewiele czasu trzeba, aby w pełni mu zaufać i dać się prowadzić przez meandry wspomnień. Nietrudno też zżyć się z Julesem i wczuć się w to, co ma do przekazania. Bo nie jest to jedynie prosta opowieść o życiu naznaczonym smutkiem.

Życie nie jest grą o sumie zerowej. Nic człowiekowi nie jest winne, a co się zdarza, to się zdarza. Niekiedy słusznie, tak że wszystko ma swój sens, niekiedy tak niesprawiedliwie, że wątpi się we wszystko. Zerwałem losowi maskę z twarzy i znalazłem tam przypadek.

Śmierć rodziców Julesa i to, jak bardzo to wydarzenie na niego wpłynęło, staje się dla niego pretekstem do przemyśleń na temat życia w ogóle. Jules w chwili opowiadania jest już mężczyzną w średnim wieku i (mimo że autor przekroczył dopiero trzydziestkę!) czuć w nim pewną życiową mądrość wynikającą z wielu doświadczeń, które ukształtowały go na takiego człowieka. Proces opowiadania jawi się jako proces godzenia się z tym, co przeżył, mozolnego, ale jednak, akceptowania tego, co go spotkało i radzenia sobie zarówno z przeszłością, jak i przyszłością, bo przecież życie się jeszcze nie skończyło, trwa dalej i może przynieść jeszcze wiele trudnych chwil. Jules wpada czasem w refleksyjny ton, snując rozmyślania na egzystencjalne tematy, jednak jego opowieść jest całkowicie pozbawiona patosu, plastikowego filozofowania czy odkrywczych myśli za pięć złotych. Nie kreuje się na człowieka, który zgłębił tajniki ludzkiej egzystencji czy poznał sens istnienia, nie, on po prostu wspomina, rozmyśla, snuje refleksje, zadaje pytania i samodzielnie szuka na nie odpowiedzi, ale nie udaje, że doznał oświecenia i wie, dlaczego wydarzyło się wszystko to, co się wydarzyło. Jules w pewnym sensie podsumowuje swoje dotychczasowe życie, ale celem tego nie jest odpowiedzenie na pytania zaczynające się od „po co” czy „dlaczego”. Celem jest pogodzenie się z tym, że nie wiadomo po co i dlaczego, zaakceptowanie tego, że tak się po prostu stało i odnalezienie równowagi. Jules wyciąga wnioski, aby uczynić przyszłość odrobinę lepszą od przeszłości.

A jeżeli czasu nie ma? Jeżeli wszystko, co przeżywamy, jest wieczne, jeżeli to nie czas przechodzi obok człowieka, lecz sam człowiek mija to, co przeżył?

Książka Wellsa przypomina mi prozę Harukiego Murakamiego, jednak – uwaga, bo to, co teraz napiszę, może być dla niektórych drastyczne – uważam, że Wells jest od Murakamiego lepszy. Murakami pisze dość specyficznie, wiele rzeczy pozostawia w sferze domysłu, balansując do tego na granicy realizmu i magii, rzeczywistości i fikcji, Wells za to ma wyraźnie pewną historię do opowiedzenia i pewne mądrości do przekazania. Wells jest dużo bardziej konkretny, przez co jego proza nie tylko oczarowuje, ale także nakazuje podążyć czytelnikowi za jasną, klarowną refleksją autora. W przypadku książek Murakamiego odczuwam często niedosyt spowodowany niejasnością tego, co autor chciał daną opowieścią przekazać, u Wellsa zaś czuję, że historia Julesa jest kompletna, skończona, w pełni opowiedziana. Piękno jego opowieści uderza w czytelnika od razu, przez co oddziałuje na niego silniej.

– Alternatywą wizji życia i śmierci jest nicość – mówiła z papierosem w ustach. – Czy byłoby naprawdę lepiej, gdyby ten świat po prostu nie istniał? A jednak żyjemy, tworzymy sztukę, kochamy, obserwujemy, cierpimy, cieszymy się i śmiejemy. Wszyscy istniejemy na miliony różnych sposobów, aby nie było nicości, a ceną za to jest właśnie śmierć.

Oprócz oczarowującej narracji Julesa ta książka ma jeszcze dwie bardzo mocne strony, które sprawiają, że, mimo iż Wells nie spieszy się z rozwijaniem fabuły, przyciąga czytelnika, hipnotyzuje go i nie pozwala mu się od niej oderwać. Po pierwsze są to postaci. Ciekawie skonstruowane, wyraziście, dosyć nietuzinkowo. Każda z nich odznacza się unikalnym charakterem, w dodatku opowieść Julesa obejmuje kilkadziesiąt lat, toteż czytelnik może zaobserwować, jak zmieniały się na przestrzeni czasu. Poza głównym bohaterem, jakim jest Jules, na pierwszy plan wysuwają się jeszcze Liz i Marty, jego rodzeństwo, oraz Alva, przyjaciółka z okresu nastoletniego oraz jedyna prawdziwa miłość. Liz można określić mianem wolny duch. Ma w sobie coś z artystki, której nie da się okiełznać ani ograniczyć pewną ramą, bo zawsze wyjdzie poza jej obszar. Robi, co chce, żyje w niekonwencjonalny sposób, ale pewna doza nieprzystosowania bywa dla niej zgubna. Z kolei Marty to typ nerda, który nie za bardzo radzi sobie w kontaktach międzyludzkich, ale także człowieka, który wyznacza sobie jasno określone cele, z uporem do nich dąży i zawsze odnosi sukces. Alva jest tą tajemniczą osobą, umiejętnie kamuflującą swoje prawdziwe emocje i myśli. Zakłada maskę lekkoducha, ale w głębi duszy dźwiga ogromny ciężar, który coraz bardziej ciągnie ją na dno. Poza nimi w „Końcu samotności” jest jeszcze szereg innych postaci, które równie silnie odznaczają się swoim charakterem. Słowem – Wells ma talent i niezwykły dar do kreacji ciekawych bohaterów. Drugą sprawą zaś, o której warto wspomnieć, to styl Wellsa. Przede wszystkim sposób, w jaki pisze, jest naprawdę bardzo ładny – język, jakiego używa, niesie za sobą poczucie delikatności, a jednocześnie czuć, że każde użyte przez niego słowo jest potrzebne. Zresztą „Koniec samotności” to istna skarbnica ładnych, mądrych zdań, które można cytować jako skłaniające do refleksji i które – co warto zaznaczyć – nie brzmią jak wyświechtane banały. Widać solidny warsztat autora, co jest jak najbardziej godne podziwu, zważając na to, że Wells jest tak młody, a na koncie ma dopiero cztery książki. 

Jesteś kimś, kogo w sobie nie widzisz.

„Koniec samotności” to kolejna fenomenalna książka, którą przeczytałam w tym roku, a na dodatek chyba jedna z najlepszych, jakie przeczytałam w ogóle kiedykolwiek. Pochłonęłam ją w jeden dzień. Mocno zżyłam się z Julesem, a jego historia bardzo mnie poruszyła – nie tylko dlatego, że spotkało go wiele nieszczęść i zwyczajnie mu współczułam, ale także dlatego, że w tym wszystkim nie chodziło o to, by się wyżalić, ale o to, by się z tym pogodzić. Nareszcie się pogodzić. Ogromnie Wam tę książkę polecam – warto, naprawdę bardzo warto. A ja dodam na koniec jedno: chcę więcej Wellsa. Koniecznie!

Za możliwość przeczytania książki dziękuję agencji Business & Culture oraz Wydawnictwu Muza!

*B. Wells, Koniec samotności, Warszawa 2017, s. 273.

4 komentarze:

  1. Kusisz, aj kusisz! :D
    Maksymalna ocena zachęca do przeczytania tej książki, więc jeśli tylko uda mi się zagospodarować trochę czasu - wezmę się za nią :)
    Ogólnie bardzo dobrze napisana recenzja!

    Obsession With Books

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie z kolei owa powieść nie poruszyła tak, jakbym tego chciała. Jedynie końcowe sceny wywołały we mnie jakiekolwiek emocje, ale uważam, że to za mało.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mimo tego, jakoś sceptycznie podchodzę do tej historii. Mimo, że fabuła wydaje się być naprawdę interesująca, to jednak... chyba na razie sobie ją odpuszczę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Skoro "Koniec samotności" przypomina książki Murakamiego, to ja jestem jak najbardziej na tak. :-)) Poza tym lubię fabuły skonstruowane na zasadzie retrospekcji i jestem ciekawa opowieści Julesa o jego tragicznym dzieciństwie.

    OdpowiedzUsuń