22 września 2017

[151] Znowu psychofan – „Znalezione nie kradzione”

Autor: Stephen King
Tytuł oryginału: Finders Keepers
Ilość stron: 480
Literatura: amerykańska
Wydawnictwo: Albatros
Seria: Bill Hodges  (tom II)
Moja ocena: 7/10
Wyzwania:







Dobry pisarz nie prowadzi swoich bohaterów, ale idzie za nimi. Dobry pisarz nie tworzy wydarzeń, ale obserwuje ich przebieg, a potem opisuje, co zobaczył. Dobry pisarz rozumie, że jest sekretarzem, a nie Bogiem.


Stephen King urodził się w 1947 roku w Portland w stanie Maine. Zadebiutował w 1974 roku powieścią „Carrie”. Od tamtego czasu sukcesywnie powiększa swój dorobek artystyczny. Napisał ponad pięćdziesiąt powieści i kilkanaście zbiorów opowiadań, a jego książki zostały przetłumaczone na ponad trzydzieści języków. Jest jednym z najbardziej znanych i poczytnych współczesnych autorów. „Znalezione nie kradzione” to druga część cyklu kryminalnego z Billem Hodgesem, którą rozpoczął głośny „Pan Mercedes”.

Przed laty autor popularnej serii o Jimmym Goldzie naraził się jednemu ze swoich fanów. Morris Bellamy wściekły był nie tylko o to, że jego ulubiony autor, John Rothstein, zaszył się na farmie w New Hampshire i od lat niczego nie wydał, ale także – i głównie – dlatego, że w ostatnim tomie przygód Jimmy’ego Golda całkowicie zepsuł jego kreację. Bellamy napadł na farmę, zabił Rothsteina, a także okradł jego sejf, w którym odnalazł sporo pieniędzy i dziesiątki notesów z rękopisami, w których Rothstein spisał dalsze losy Golda. Zanim jednak Morris mógł je przeczytać, trafił do więzienia, oskarżony o gwałt. Kilkadziesiąt lat później młody Peter Saubers, syn jednej z ofiar ataku Pana Mercedesa, odnajduje kufer. Bardziej niż stare notesy interesują go pieniądze, ponieważ jego rodzina ma bardzo poważne kłopoty finansowe. Nie wie, że wkrótce Bellamy wyjdzie na wolność i będzie chciał za wszelką cenę odzyskać notesy…

Dla czytelników jednym z najbardziej elektryzujących odkryć jest właśnie to, że są czytelnikami - że nie tylko potrafią czytać (co Morris już wiedział), ale że są w tym zakochani. Beznadziejnie. Bez reszty. Pierwszej książki, która to sprawi, nie zapomina się nigdy. Każda strona niesie nowe objawienie, nowy ogień i zachwyt: „Tak! Właśnie tak jest! Tak! Też to widziałem!”. I oczywiście: „Ja też tak myślę! Ja też tak CZUJĘ!”.

„Pan Mercedes” zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie, głównie wniknięciem w psychikę psychopaty – King jak nikt inny się do tego nadaje. „Znalezione nie kradzione” to jednak historia, która bardzo niewiele wspólnego ma z pierwszą częścią serii i właściwie można ją czytać bez jej znajomości. Nie ma tutaj wniknięcia w umysł psychopaty, choć psychopata z pewnością jest. A dokładniej psychofan. Już zaledwie po przeczytaniu kilkudziesięciu stron tej książki zaczęłam zadawać sobie pytanie, czy to jest jakiś nękający Kinga koszmar – fan książek, który kompletnie się w nich zatracił i przestał rozróżniać fikcję od rzeczywistości. Nie jest to przecież pierwszy taki przypadek, gdy King kreuje taką postać – ten motyw pojawił się również w jednej z najgłośniejszych jego powieści, w „Misery”. Tutaj co prawda schemat działania jest nieco inny (w gruncie rzeczy Rothstein umiera na samym początku, a nie jest torturowany przez Morrisa), jednak ogólnie rzecz biorąc, sama kreacja postaci jest niezwykle podobna. Jestem trochę sceptycznie nastawiona do wykorzystywania po raz kolejny tego samego motywy, niemniej Kingowi trzeba przyznać jedno – Bellamy to kolejna dobrze wykreowana postać, która ma nie do końca po kolei w głowie.

„Znalezione nie kradzione” to niby druga część trylogii z Billem Hodgesem, jednak tak naprawdę to nie on jest tutaj głównym bohaterem, pojawia się dopiero w około ⅓ książki i co prawda odgrywa dość ważną rolę, jednak z pewnością nie wysuwa się na pierwszy plan (dlatego myślę, że spokojnie można czytać tę książki bez znajomości „Pana Mercedesa”). Cała oś fabularna skupiona jest na Morrisie i Peterze. Jeden z nich próbuje odnaleźć notesy, drugi – zastanawia się, jak się ich pozbyć, a przy tym zarobić tyle, żeby pomóc rodzicom. Panowie spotkają się w pół drogi, a autor zdecydowanie nie będzie ich oszczędzał. Będzie sporo mrożących krew w żyłach sytuacji, a akcja, kiedy już się rozpędzi (wyjątkowo nie zajęło to Kingowi zbyt dużo czasu), nie zwolni ani na moment.

To naprawdę dobry thriller. Problem jest tylko jeden – mógłby go napisać dowolny autor dobrych thrillerów i wyszłoby na to samo. Nie czułam tu za bardzo TEGO Kinga, co nie oznacza jednak, że źle się bawiłam – wprost przeciwnie, przeczytałam tę książkę dość szybko i ani przez chwilę się nie nudziłam. Wolę jednak Kinga w odsłonie „horrorowej”, właśnie tego mi tutaj zabrakło. Powiewu grozy, uczucia niepokoju. W tle przewija się co prawda temat Pana Mercedesa, który po wydarzeniach z końca pierwszego tomu zaczyna przejawiać paranormalne zdolności, jednak to nie było to. 

Podsumowując – wolę pierwszą część, choć ta dostarczyła mi parę chwil rozrywki. Wolę Kinga w literaturze grozy, ale thrillery też wychodzą mu dobre. Wolałabym jednak, żeby się sam nie powtarzał, chociaż świetnie kreuje postaci psychofanów. Niemniej dobrze się bawiłam i myślę, że niedługo przyczaję się na tom trzeci tej serii. Może tam powieje grozą?

3 komentarze:

  1. Z Kingiem to mam tak, że albo się w jego książkach zakochuję, albo nie mogę przez nie przebrnąć, bardzo są nierówne. Pana Mercedesa mam w planach, ale to na razie odległych - na razie staram się ponadrabiać te wszystkie jego klasyki (tak, nie czytałam jeszcze Lśnienia...!) :P

    OdpowiedzUsuń
  2. naprawdę świetna recenzja, uwielbiam jego książki:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny wpis. Będę na pewno tu częściej.

    OdpowiedzUsuń