19 marca 2018

[179] W jaką stronę zmierza Polska? – „Większość bezwzględna”



Uwaga! Recenzja zawiera delikatne spoilery do pierwszej części serii.

Pierwszą część politycznej serii Mroza „W kręgach władzy”, czyli „Wotum nieufności”, uznałam za drugą ulubioną książkę tego autora spośród tych, które czytałam – zaraz po „Ekspozycji”. Jednocześnie miałam nadzieję, że będzie to wstęp do bardzo dobrego cyklu, który nie tylko będzie się dobrze czytało (bo to cecha właściwie każdej książki Mroza – przynajmniej dla mnie), ale będzie on także realistyczny, mimo osadzenia go w innych realiach politycznych niż w rzeczywistości istnieją. Coś jednak musi być w klątwie drugiego tomu. Bo tym razem było nieco gorzej. A może tylko się czepiam?
Sytuacja w kraju od skandalu z udziałem premiera pogarsza się. Parlament nie uchwalił wotum nieufności, a Patryk Hauer, polityk, który miał przejąć władzę, trafił do szpitala po wypadku samochodowym. Tylko on przeżył, ale i tak skutki są poważne – Hauer jest sparaliżowany od pasa w dół, szanse na odzyskanie władzy w nogach są nikłe. W związku z tym musi poradzić sobie w zupełnie nowej sytuacji. Szybko jednak wraca do gry. Natomiast Daria Seyda, dotąd jego przeciwniczka, staje przed nie lada dylematem. W Polsce ma się wkrótce odbyć międzynarodowy szczyt, ale do służb specjalnych docierają wiadomości o planowanym zamachu. Sytuacja w kraju wymaga zawarcia nietypowych sojuszy. Jednak czy wszyscy grają fair?

Mróz jest dla mnie mistrzem dobrej, wciągającej i pełnej napięcia fabuły (choć niekiedy może przekombinowanej, ale ze względu na czysto rozrywkowy charakter książki, wybaczam pewne elementy i rozwiązania fabularne – oczywiście dopóki są logiczne). Jeśli chcę przeczytać coś, co zaabsorbuje mnie na kilka godzin czy dni (w zależności od ilości wolnego czasu) i całkowicie rozluźni, to zawsze rozważam Mroza. I też pod takim kątem zawsze oceniam jego książki – jako coś, co ma zapewniać rozrywkę, ale nie ma żadnych wyższych aspiracji. Pod tym względem „Większość bezwzględna” wypada bardzo dobrze. Jak to u Mroza, akcja rusza już na samym początku, napięcie zdaje się nie opadać, a na koniec kumuluje się jeszcze bardziej. Jeśli dalsze części byłyby już wydane (i napisane, bo oczywiście jeszcze ich nie ma – ale spokojnie, nie wiemy, co będzie za miesiąc*), to zapewne po skończeniu „Większości bezwzględnej” zabrałabym się za nie od razu. To, co dzieje się na końcu tej książki, wbija w fotel i nieźle uruchamia wyobraźnię. Czytelnikowi przemyka przez myśl: „a co, gdyby wydarzyło się to naprawdę?”. Oczywiście zakończenia Wam nie zdradzę, powiem tylko jedno – tego nie było jeszcze w Polsce (i nie wiem, czy w jakimkolwiek innym kraju kiedykolwiek się wydarzyło, chyba nie), a sytuacja jest, na skutek kilku bardzo nieszczęśliwych zbiegów okoliczności, jak najbardziej możliwa i, co najgorsze, jako państwo nie jesteśmy na nią w żaden sposób przygotowani. W żaden. Rozpala wyobraźnię, co nie?

Teraz jednak był specjalistą. A przynajmniej za takiego chciał uchodzić, razem z całym szeregiem innych ludzi. Zjawisko było powszechne. Kiedy Stoch święcił sukcesy, wszyscy stawali się ekspertami od skoków. Lewandowski zaliczył hat tricka? Każdy znał arkana taktyki na murawie. Anita Włodarczyk z kolejnymi sukcesami? Nie było nikogo, kto nie wiedziałby, jak poprawić strategię szkoleniową Polskiego Związku Lekkiej Atletyki.
Hauer wiedział, że istnieje naukowy termin na określenie takiego zachowania.
  – Ultracrepidarianizm – mruknął, kiedy wyszli z auta.

Słowo się jednak rzekło i ponarzekać też trochę muszę. Przede wszystkim mój dotąd ulubiony bohater tej serii (czyli de facto pierwszej części), Patryk Hauer, nieco się skiepścił. O ile nadal jest tym Patrykiem od social mediów, selfie i docierania do młodego elektoratu, o tyle uderzyła mnie w nim jedna cecha, którą miał już chyba w pierwszej części, ale wtedy nie rzuciło mi się to w oczy, i którą posiada kilka innych postaci. Otóż bohaterowie Mroza mają dziwną manierę popadania w encyklopedyczny ton. Brzmią tak, jakby czytali artykuł prosto z Wikipedii, wyjaśniają jakieś terminy, o których nikt nigdy nie słyszał, sypią cytatami jak z rękawa. I jeśli byłaby to cecha szczególna jednej postaci, takiego Patryka właśnie, to okej, zaakceptowałabym. Ale w pewnym momencie doliczyłam się bodaj czterech innych bohaterów, którzy wypowiadali się w ten sposób, i stwierdziłam, że tego za wiele. Jeśli zaś chodzi o charaktery reszty postaci, raczej nic się nie zmieniło od „Wotum nieufności”. Daria Seyda nadal jest dla mnie nijaka i kompletnie nie nadaje się na polityka, a już tym bardziej na prezydenta. Jest dziecinnie łatwa w manipulacji i na nią podatna. Rzadko miewa swoje zdanie, a jeśli już je ma, to załatwia sprawy w sposób niegodny polityka, niegodny p r e z y d e n t a. W moich oczach w pokrętny sposób zyskała żona Patryka, Milena Hauer, czyli jego druga strona politycznej postaci i, wydaje mi się, mózg całej operacji pt. „Hauer na prezydenta” (czy jakąkolwiek inną ważną funkcję). Trudno mi powiedzieć, że ją lubię, bo Milena jest dość ekscentryczna, chłodna, zbyt ukierunkowana na osiągnięcie celu, a jej sposób bycia czasem sprawia, że oczyma wyobraźni widzę ją jako cyborga, niemniej sama jej kreacja robi na mnie spore wrażenie. Milena jest inna i chyba to w tej postaci pociąga mnie najbardziej. Patryk zresztą jakby trochę przy niej blednie.
Nasuwa mi się jeszcze tylko jedna myśl. Wspominałam o fabule – i ona faktycznie jest dobra, pełna akcji i trzymająca w napięciu. Tego nie sposób jej odmówić. Jednak zastanawiam się, czy nie jest zbyt nierealistyczna. Wydaje mi się, że przedstawione tu wydarzenia raczej nie mogłyby mieć miejsca w rzeczywistości. Nie wiemy, ile dzieje się za plecami obywateli, niemniej myślę, że nie dochodzi aż do takich przekrętów i kopania pod sobą dołków. A może jestem naiwna? Intryga, jaką wymyślił Mróz, mocno wiąże się z życiem prywatnym polityków i angażuje całą masę osób postronnych, w tym także bliskich tych polityków. Czy to nie jest przesada? Mam wrażenie, że aby stworzyć ciekawy cykl thrillerów politycznych, wcale nie trzeba sięgać aż po takie środki. Mnie osobiście same gierki polityczne (polityczne – podkreślam, tzn. niewchodzące w sferę prywatną [za bardzo]) w zupełności by wystarczyły.

Czy polecam „Większość bezwzględną”? Jeśli podobała Wam się pierwsza część tego cyklu, to myślę, że fabularnie nie odbiega za bardzo od jej poziomu (chociaż przyznaję, że po „Wotum nieufności” byłam bardziej zadowolona). Zauważyłam pewne rzeczy, które zaczęły mnie irytować, ale być może Wy w ogóle nie zwrócicie na to uwagi albo po prostu nie uznacie ich za wadę. Najlepiej przekonać się samemu. 
*Mam nadzieję, że autor ani czytelnicy nie wezmą tego za złośliwość. Nie to miałam na myśli. :) Nie mam nic do tego, kto ile pisze książkę – szczerze mówiąc, nawet podziwiam Remigiusza Mroza za samodyscyplinę; mnie tego zdecydowanie brakuje. ;)

Informacje o książce:
Autor: Remigiusz Mróz
Ilość stron: 496
Literatura: polska
Wydawnictwo: Filia
Seria: W kręgach władzy (tom II) 
Moja ocena: 7/10

1 komentarz:

  1. Dla mnie akurat "Większość bezwzględna" była nawet lepsza. Dużo więcej emocji mi zapewniła, a zakończenie... No tak się po prostu nie robi, panie Remigiuszu
    !

    OdpowiedzUsuń