13 września 2018

[214] Obsesja polskości – „W emigracyjnym labiryncie. Listy 1965-1982”


Swego czasu zapragnęłam przeczytać listy. Chciałam zmierzyć się z czymś nowym, trochę skłoniły mnie też do tego pewne zajęcia na moich studiach, na których omawialiśmy różne wydania korespondencji. Zrobiłam szybki research i spodobała mi się książka, której chyba prawie nikt nie czytał – razem z moją na LubimyCzytać ma zaledwie siedem ocen. A mowa o korespondencji Leopolda Tyrmanda i Sławomira Mrożka z lat 1965–1982. Pierwszego znam niestety tylko z imienia i nazwiska, drugiego z lektury szkolnej. Zatem jak wypadło spotkanie z nimi?


Tym, co łączy obu tych pisarzy, oprócz oczywiście literatury, jest zawarta w tytule emigracja. Oboje opuścili nienadający się do życia i tworzenia PRL i osiedli na dającym większe nadzieje Zachodzie – Mrożek pomieszkiwał we Francji, Stanach Zjednoczonych, Włoszech, Niemczech i Meksyku, choć Francja, zdaje się, była mu najbliższa, Tyrmand zaś zamieszkał w Stanach Zjednoczonych. Mimo że znajdowali się z dala od Polski, tematyka ojczyzny wybija się na pierwszy plan w listach, które wymieniali. Można byłoby ich posądzić o pewną obsesję polskości. Mimo że za granicą układają sobie życie, tworzą, mogą otwarcie wyrażać swoje zdanie i poglądy, z czego chętnie korzystają, mimo że Polska jest krajem, do którego nie chcą wracać – cały czas o niej rozmawiają, analizują to, co się w niej dzieje, próbują określić własny do niej stosunek. Wiele tutaj gniewu, wiele smutku, poirytowania i niezgody na taki stan rzeczy. Ojczyzna zdaje się przyczyną wszelkich ich niepowodzeń: „Mnie czasami to już trochę męczy. Przez nasz kraj i naszą historię wszystko w naszym życiu jest albo za późno, albo za wcześnie, albo na odwrót” (Sławomir Mrożek). Jako Polacy, którzy wyjechali i dzięki temu choć do pewnego stopnia mogli stanąć z boku i z tej pozycji spojrzeć na szeroko rozumianą polskość, dzielą się swoimi przemyśleniami. W oczach Mrożka obraz Polaka jest niezwykle negatywny: „Polacy mają twarze powykręcane we wszystkie strony, uśmiechają się lewą połową, prawą płaczą, ustami czczą, myślą bluźnią, prawym okiem ronią łzę, lewym mrugają porozumiewawczo, wysuwają energicznie podbródki, a kręcą nosem. Strzygą też uszami, buzię w ciup, albo odwrotnie, wszystko jednocześnie, bo są rozpięci na wielu krzyżach, siedzą na wielu stołkach i leżą na wielu kanapach naraz”. Także i Tyrmand nie wypowiada się o nich pochlebnie: „Polacy tylko pragną, żeby oni, tak jak inni, a jak im powiedzieć: to róbmy tak jak inni, to się obrażą, zrobią zupełnie przeciwnie i potem się dziwią, że nie jest tak jak u innych. Och, jak ja mam dość Polaków, a przecież się nigdy od nich nie uwolnię”. Oboje jednak zdają sobie sprawę z tego, że bycie Polakiem jest w nich wpisane, od tego nie da się uciec: „Na znalezieniu rozsądnego stosunku mojego do polskości upływa mi – między innymi – życie. Myślę, że mam do tego jakiś dystans, choć w samym tym słowie zawiera się pojęcie związku. Związek jest taki, jak z moją cielesnością. Nie jestem z niej w pełni zadowolony, ale nie ja ją wybierałem. Spędziłem pierwsze trzydzieści trzy lata w Polsce jako jej uczestnik, to jest materiał, z którego muszę snuć, takie mi dano karty” (Sławomir Mrożek). Spojrzenie na Polskę tamtych lat wydaje się negatywne i beznadziejne – to kraj, w którym nie da się nic osiągnąć, który nie pozwala obywatelom na rozwój, a wręcz ich hamuje, polska mentalność zaś to coś, od czego nie da się uwolnić: „Okazuje się bowiem, że polakowatość jest niezmienna i chyba raczej niezależna od ustroju” (Leopold Tyrmand). Relacje Tyrmand – Polska i Mrożek – Polska są trudne, naszpikowane gorzkim rozczarowaniem, niechęcią, ale jednocześnie ma się wrażenie, że wszystkie te negatywne uczucia są podszyte bezsilnością i bolesną świadomością tego, że Polska być może nigdy się nie zmieni. Mimo że obaj pisarze niejednokrotnie podkreślają, że za nic nie wrócą do ojczyzny, ten ciągle powracający temat stanowi dowód na to, że Polska pozostawała dla nich droga. Być może można tu nawet mówić o pewnej tęsknocie, choć jeśli już, to raczej o tęsknocie za pewnym o niej wyobrażeniem. 

Chciałem zostać pisarzem i wierzyłem – w co i dziś wierzę – że nie ma innej ojczyzny jak język. Ale pojęcie ojczyzny jest dziś tak mało przydatne, jak przekonanie o tym, że tylko mężczyźni rzucają kobiety: kiedyś miało swoją kulturotwórczą funkcję, już jej nie ma.

Co poza tym? Poza tym literatura. Tyrmand i Mrożek wymieniają się informacjami na temat tego, nad czym aktualnie pracują, uwagami i opiniami o utworach, które już napisali, rozmawiają też o literaturze ogólnie i o tym, co oznacza bycie pisarzem. Spojrzenie na ten zawód także okazuje się dość pesymistyczne. Dla Tyrmanda niekiedy jawi się jako kompletna pomyłka: „Ja natomiast doszedłem w końcu do wniosku, że wadliwie wybrałem zawód. Po prostu nie umiem robić tego, co nieopatrznie postanowiłem uprawiać, przed dekadami. Gdy teraz o tym myślę, to nawet nie potrafię sobie przypomnieć, co mnie do tego wyboru skłoniło, racji rzeczowych nie było po temu żadnych”. Miewa chwile zwątpienia i gorzkich refleksji: „Z literaturą chyba skończę zupełnie, nie przyniosła mi niczego oprócz polskich złotych, czyli waluty nikczemnej, i mnóstwa rozczarowań”. Mrożek mu w tym nie ustępuje: „Najgorsze, że z wiekiem coraz mniej człowieka samo niesie do pisania. Dawniej wszystko było warte napisania, teraz prawie nic. Dawniej byle pomysł był dobry, teraz prawie żaden. Gdybym był bogatym człowiekiem, to może bym tylko żył sobie po prostu, nie mordując się żadną literaturą. A jeżeli bym pisał, to widocznie już tylko z prawdziwej wewnętrznej konieczności, jak owi wszyscy dobrze z domu uposażeni literaci amatorzy w przeszłości. W pisaniu zawodowym jest coś upokarzającego i nieczystego, jak w sporcie zawodowym”. Bycie pisarzem to dla Mrożka ciągła walka: „Moje pisanie to za krótka kołdra, spod której zawsze wystaje mi albo głowa, albo nogi. Ulgą są te chwile, w których wystają nogi. Ostatnio wystaje mi głowa”. Tak jak i w temacie polskości, gorzkie są te refleksje o pisaniu, o tworzeniu. Mimo że dzisiaj i Tyrmand, i Mrożek uznawani są za jednych z najważniejszych pisarzy XX wieku, ich listy pokazują, że tworzenie w tamtych czasach nie było łatwe, tak w sensie praktycznym, jak i w sensie, nazwijmy to, mentalnym. 


Oprócz tego Mrożek i Tyrmand rozmawiają na typowo błahe tematy. Kilka razy przewija się problem… łysienia. Tyrmand, starszy od Mrożka o dziesięć lat, zaczyna łysieć pierwszy i rzecz jasna, dzieli się z Mrożkiem związanymi z tym obawami i odczuciami: „Senatorze Kochany, przeżywam tragedię i to prawdziwą, niekłamaną literacko, biologiczną: łysieję. Po raz pierwszy stykam się z fizycznym ubywaniem mego organizmu, przeto – sam rozumiesz – strach mnie ogarnia przed niewiadomym, coraz bardziej popadam w metafizykę i religianctwo”. Ale i na Mrożka przychodzi pora: „Jedno, co mi wychodzi bezbłędnie, to starzenie się. Jedną z oznak jest łysienie. Zapuściłem baki, żeby jakoś powiększyć metraż”. Jest w tym coś dziwnie uroczego – bo oto dwóch, z dzisiejszej perspektywy jednych z najważniejszych, pisarzy, zajętych na co dzień myśleniem o Polsce, definiowaniem siebie w stosunku do niej itd., pisze o łysieniu w taki sposób, jakby to był największy egzystencjalny problem. (A może faktycznie jest? Trudno mi powiedzieć, nigdy nie byłam mężczyzną, a już tym bardziej łysiejącym). Z tych listów wyłania się z jednej strony obraz dwóch wielkich literatów, emigrantów opętanych myślą o ojczyźnie, a z drugiej – obraz zwykłych ludzi, ze zwykłymi problemami, z porażkami, sukcesami, przemyśleniami, obawami i marzeniami. Tak samo jest, jeśli chodzi o styl listów – raz jest błyskotliwie, elokwentnie, a innym razem zwyczajnie: prosto, dosadnie i ostro, bez owijania w bawełnę i fałszywego upiększania. Tyrmand stwierdza, że jest „w nastroju kompletnego dodupizmu”, że przeżywa okres „łagodnego, melancholijnego rzygania polskością”, Mrożek zaś chętnie rozprawia o nazywaniu rzeczy po imieniu, porównując to do gówna leżącego na środku salonu*, albo używając słowa „obesraniec”**. Choć chyba nic nie przebije krótkiego, acz dosadnego stwierdzenia Tyrmanda: „Jak wiesz życie jest gówno na kole – raz jest w górze, raz jest w dole [...]”.

To osobliwe, Sławek, ale ja w Polsce nie dostrzegałem specjalnych analogii pomiędzy mną a Tobą, Twoim losem a moim, byłeś dla mnie krakowskim pragmatykiem, którego lubiłem, ceniłem i podziwiałem, ale jakimś na trochę innym torze. A tu, teraz, nagle widzę, że się w identycznie tym samym kwasie kisisz, to samo Cię żre, przez to samo nie śpisz.

„W emigracyjnym labiryncie…” to publikacja, która przedstawia relację dwóch pisarzy, którzy sami są zaskoczeni tym, jak wiele ich łączy. To listy pełne ironii, dosadnych słów, a jednocześnie poruszające w świetny sposób temat Polski, polskości i bycia Polakiem oraz procesu twórczego i parania się takim zawodem jak pisarstwo. To także dobra okazja, aby nieco poznać ich autorów – Leopolda Tyrmanda i Sławomira Mrożka. Interesująca i myślę, że wartościowa lektura. Szczerze polecam. Nawet jeśli nigdy nie czytaliście listów – ja od tych zaczęłam, odnalazłam się bardzo dobrze i chcę więcej!

* „Sytuacja jest taka, jakby na środku salonu leżało gówno, a goście udawali, że nic nie leży albo leży c o ś, prowadzili kulturalne rozmowy, czasem tylko ich zatykało, więc rozpylali perfumy (co tylko powiększa smród), nieśmiało otwierali okno (pod pozorem, że chcą zobaczyć, jaka pogoda), wachlowali się albumami malarstwa itd.
Jeżeli ktoś więc prosto i wyraźnie powie: »Panowie, tu leży gówno«, wszyscy odczuwają rodzaj ulgi, nawet ci - choć może się mylę - którzy za gówno są odpowiedzialni”.

** Może ktoś być obesrańcem, to jeszcze jest do wytrzymania. Gorzej, jeżeli ktoś jest obesrańcem, ale zakłada sobie pióropusz. Najgorzej, jeżeli nie tylko jest obesrany, ale obesrany jest również jego pióropusz. Ten, którym macha ci przed oczami, a potem się obraża, kiedy zatykasz sobie nos, zamiast podziwiać. Niestety, skojarzenia zapachowe zawsze mi się cisną, kiedy o tej sprawie myślę. Brudas jest tylko brudasem, ale brudas, który się bez przerwy zlewa wodą kolońską - co to jest?

Informacje o książce:
Autor: Sławomir Mrożek, Leopold Tyrmand
Wstęp i opracowanie: Dariusz Pachocki
Posłowie: Tadeusz Nyczek
Ilość stron: 292
Literatura: polska
Wydawnictwo: Literackie
Moja ocena: 9/10

8 komentarzy:

  1. Nie wiem, czy polubiłabym się z taką formą literatury, jak listy. Ale czytając Twoją recenzję naszła mnie pewna myśl, że tak samo czują się dzisiejsi emigranci, oni też uciekli za granicę, po lepsze życie. Ale nie oznacza to, że nie tęsknią za swoim krajem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, choć dzisiaj to raczej tylko względy ekonomiczne, a wtedy kraj nie chciał takich ludzi jak Mrożek i Tyrmand, byli niewygodni. Ale tęsknota, myślę, jest ta sama, może ta ambiwalencja uczuć – z jednej strony tęsknota, z drugiej strony niechęć – też. :)

      Usuń
  2. Czytanie listów jest bardzo intymne, to tak, jest się bliżej autorów. Według mnie takie czytanie ma coś z podglądania i może być to fascynująca lektura. Kiedyś i u mnie przyjdzie czas na listy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W jakimś sensie tak. :D Choć bywały takie przypadki w historii literatury, że obie strony pisały z myślą o tym, że te listy będą kiedyś wydane. Czy tu tak było, tego nie wiem, ale zawsze jest taka szansa. :)

      Usuń
  3. Uwielbiam czytać listy, zwłaszcza osób tak inteligentnych jak wyżej wymienieni twórcy! To niesamowicie inspirujące!

    OdpowiedzUsuń
  4. szkoda że już rzadko ktoś teraz pisze listy :( cudownie się czyta takie książki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziś to raczej wydalibyśmy zbiór e-maili... :D Ale listy mają jednak w sobie to coś. :)

      Usuń