18 października 2018

[223] Proza życia – „Nie, po prostu nie”



Znacie tę sytuację, w której pokazujecie komuś jakiś superzabawny filmik albo mem, a ta osoba patrzy na Was jak na świra i jedyne, co możecie zrobić, to skwitować to krótkim „mnie śmieszy”? Z książką „Nie, po prostu nie” przeżyłam coś odwrotnego. Powieść ta była promowana jako zabawna, komiczna, przepełniona czarnym humorem w stylu „Dnia świra” satyra na nasze życie. Tak polski wydawca, jak i zagraniczni recenzenci, których blurby znajdują się na tej książce, znaleźli w tej książce coś zabawnego. I jedyne, co ja mogę zrobić, to powiedzieć: mnie nie śmieszy. I wydaje mi się, że celem Niny Lykke nie było rozbawienie czytelnika.


Ingrid i Jan są małżeństwem od dwudziestu pięciu lat, mają dwóch dorosłych synów, własny, piękny dom w Oslo oraz poczucie stabilizacji, bezpieczeństwa i pewności kolejnego dnia. W głębi duszy jednak oboje są znudzeni takim życiem. Ingrid nie znosi swojej pracy, w domu czuje się jak służąca, nękają ją też wspomnienia z dzieciństwa i wyrzuty sumienia, że mogła uratować swoich rodziców. Jan awansuje na naczelnika wydziału w ministerstwie i mimo że nigdy wcześniej nie zdradził żony, nawiązuje romans z młodszą od siebie podwładną Hanne. Nie może jednak wybrać pomiędzy nią a żoną, mimo że Hanne coraz bardziej naciska. Przekroczyła już trzydziestkę i mimo że jak dotąd nie interedowały ją długotrwałe związki i zakładanie rodziny, uświadamia sobie, że to być może ostatnia szansa, aby miała dziecko. Jednak czy w tak skomplikowanej sytuacji ma to w ogóle sens? Jak decyzje podjęte pod wpływem chwili i kaprysu wpłyną na życie tej trójki?

Niewykluczone, że coś ze mną nie tak, bo moje poczucie humoru bywa nieco skrzywione, jednak naprawdę nie potrafię znaleźć w tej książce nic zabawnego. Nie zaśmiałam się ani razu, co więcej – z początku „Nie, po prostu nie” było dla mnie wręcz depresyjne. Głos zostaje oddany trzem głównym bohaterom tej książki, a więc Ingrid, Janowi i Hanne, jednak powieść zaczyna się od perspektywy Ingrid – a ona jest chyba najbardziej tragiczną postacią tej powieści. Jak obuchem uderzyła we mnie jej narracja, bo po zapowiedziach, w których padły słowa takie jak „czarny humor” czy „satyra”, nie byłam przygotowana na coś tak przytłaczającego. Mimo że Ingrid ma pozornie wszystko, o czym marzy każdy z nas – męża, tego samego od dwudziestu pięciu lat, dwóch synów, dom, pracę i zdrowie – kobieta nie jest szczęśliwa, a jedynie to szczęście udaje. Tak naprawdę z mężem łączą ją już tylko spotkania ze wspólnymi znajomymi i obowiązkowy seks raz w tygodniu dla podtrzymania związku, synowie traktują ją jak służącą, a dom jak hotel, praca jej nie satysfakcjonuje, zdrowie natomiast jest tylko fizyczne, a psychiczne? Myślę, że śmiało można powiedzieć, że Ingrid zmaga się jeśli nie z depresją, to z zaburzeniami depresyjnymi, a ich fundamentem, czymś, od czego wszystko się zaczyna, jest jej przeszłość – szybka strata obojga rodziców: samobójstwo matki i alkoholizm, który doprowadził do śmierci ojca. Ingrid nie widzi absolutnie nic dobrego czy radosnego w życiu, nie jest to jednak spowodowane tym, że już nie kocha męża i ma dość swoich dzieci, lecz raczej tym, że nigdy nie poradziła sobie z traumami dzieciństwa. A to rzutuje na całe jej teraźniejsze i dotychczasowe życie. Jeśli ktoś widzi w tym cokolwiek zabawnego, to ja mu gratuluję poczucia empatii…

Ludzie są bardzo do siebie podobni, a jednocześnie zupełnie różni, jak pędzone wiatrem samotne płatki śniegu, każdy w swoim wszechświecie.

Równie ważne są dwie pozostałe postaci. Jan zostaje awansowany na wyższe stanowisko i chwila zapomnienia sprawia, że wikła się w romans, którego jednocześnie chce i nie chce. To, czego brakuje mu w małżeństwie, odnajduje w ramionach innej, młodszej kobiety, jednak na dłuższą metę także romans zaczyna mu ciążyć. Jan jest z kolei przykładem takiej postaci, która właściwie nie wie, czego chce – miota się od jednej do drugiej kobiety, nie chce zranić żadnej, ale swoim zachowaniem i brakiem zdecydowania rani obie. To pięćdziesięcioletni mężczyzna, który paradoksalnie jeszcze nie dorósł. Trudno powiedzieć, czy to klasyczny przykład kryzysu wieku średniego – być może, choć nie znam się na tym i nie mnie o tym decydować. Tak to jednak wygląda, bo przez lata Jan wypracował sobie wszystko, co pozwoliło mu na spokojne życie, a gdy to spokojne życie osiągnął – zorientował się, że to jednak nie to i że chce czegoś innego od życia. Jak prozaiczna jest to sytuacja, jak łatwa do odnalezienia we własnym otoczeniu. Nieco inny problem dotyka za to Hanne. Kobieta jak dotąd skupiała się na karierze, nie umiała znaleźć dla siebie miejsca i często zmieniała mieszkania, także związki szybko jej się nudziły, więc trwały krótko. Teraz jednak, jako trzydziestoczterolatka, orientuje się, że jej zegar biologiczny tyka coraz głośniej i szybciej, a ona pragnie zajść w ciążę. Jednak czy Jan jest odpowiednią osobą? Oboje muszą ukrywać swój romans, ale Hanne ma powoli tego dość. Chce, by Jan odszedł od żony i zaczął życie z nią.

– [...] właściwie to mi się wydaje, że wszyscy tęsknimy za jakąś katastrofą, za falą powodziową, która zmyje wszystko do morza; w głębi duszy każdy z nas tęskni za taką falą do momentu, gdy ona faktycznie się pojawi. Tęsknimy do konieczności trzymania się mocno, do jakiegoś zdarzenia, które przełamałoby monotonię i nauczyło nas tę monotonię bardziej doceniać tęsknimy za czymś, co sprawi, że się weźmiemy, kurwa, w garść. Nie chodzi o to, że życzę sobie katastrofy, pragnę raczej, by coś zostało rzucone na szalę, bym mógł się wykazać, udowodnić, kim naprawdę jestem. Chcę jakiejś zewnętrznej siły, jakiegoś zagrożenia.

„Nie, po prostu nie” najbliżej chyba do dramatu – ale dramatu dnia codziennego. Problemy, która poruszyła autorka, są w dzisiejszych czasach dość powszechne. Dzięki temu łatwo utożsamić się z bohaterami lub przynajmniej w części zrozumieć ich postępowanie, odnosząc je do tego, co możemy zaobserwować wokół siebie. Nina Lykke zauważa i bierze na warsztat kilka współczesnych problemów, z którymi boryka się wiele osób – niesatysfakcjonująca codzienność, brak porozumienia między partnerami, niezdecydowanie, pogoń za czymś, co nieosiągalne, przedkładanie kariery ponad życie prywatne czy też ucieczka od zobowiązań i sytuacji, które te zobowiązania na nas nakładają, jak na przykład długotrwałe związki. W dodatku każda z tych postaci kończy inaczej, nie wszyscy odnajdują spokój, nie wszyscy wyciągają wnioski, tak jak w życiu – nie dla każdego jest happy end. Uważam, że powieść Niny Lykke jest bardzo życiowa, dość przyziemna, co jednak nie oznacza, że nieważna. Ale na pewno nie zabawna ani komiczna. Nie znajduję w niej krzty czarnego humoru i nie nazwałabym jej satyrą na nasze życie. Bo to jest sama prawda – brutalna, naga prawda, od której wolelibyśmy uciec. Prawda, która spotyka zapewne każdego z nas.

Jedyne, co mnie w tej książce zawiodło, to jej długość. Nina Lykke, jak widać, porusza wiele problemów i zagłębia się w psychikę swoich bohaterów, jednak książka nie jest zbyt obszerna, a ja w pewnym momencie poczułam, że można by było głębiej, bardziej, szerzej. Nina Lykke wydaje się dobrą obserwatorką życia, dlatego żałuję, że nie pociągnęła tego nieco dalej. Myślę jednak, że i teraz sporo z tej książki można wyciągnąć. Dlatego jeśli lubicie takie klimaty, dość prozaiczne, ale ludzkie problemy, to książka Niny Lykke nie powinna was zawieść. Ostrzegam jednak, że humoru tu raczej nie odnajdziecie – „Nie, po prostu nie” to gorzka opowieść o życiu, czasem nieco przytłaczająca, a nawet depresyjna.

Informacje o książce:
Autor: Nina Lykke
Tytuł oryginalny: Nei og atter nei
Ilość stron: 320
Literatura: norweska
Wydawnictwo: Muza
Moja ocena: 7/10

4 komentarze:

  1. Fajna, ale moim zdaniem trochę zbyty monotonna :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mi się ta monotonność właśnie w jakimś sensie podobała. Ta książka ma taki klimat, który kojarzy mi się z innymi książkami z Norwegii - dość niespieszny, jakby trochę leniwy, właśnie taki monotonny. :D

      Usuń
  2. Wydaje mi się, że podobnie bym odebrała tę powieść Dziwne, że była promowana jako komedia, skoro widzę z twojej recenzji, że porusza naprawdę ważkie problemy. A ja podobnie miałam z inną książką, która też miała być komedią, a... no cóż. Polecam Ci, "Projekt Rosie", jeśli jeszcze nie czytałaś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie czytałam i nie słyszałam, ale poczytam o niej. :D

      Usuń