9 stycznia 2019

[234] Lekko, ale nie pobłażliwie o ważnych sprawach – „Simon oraz inni homo sapiens”

Takie cudowności i pyszności dostałam wraz z paczką booktourową :)


Historię, której autorką jest Becky Albertalli, znają już chyba wszyscy, bo swego czasu wyskakiwała zewsząd – najpierw furorę zrobiła książka, później na ekrany kin wszedł film, a dzięki niemu znowu zrobiło się głośno o książce. Przyszła więc pora na mnie. Czy historia Simona porwała mnie i zachwyciła tak jak wielu innych czytelników? Zobaczcie sami.


Simon jest zwyczajnym szesnastolatkiem. Ma grupkę zaufanych przyjaciół obok siebie, kochającą się, chociaż nieco dziwną rodzinę, chodzi do szkoły i udziela się w szkolnym kole teatralnym. Ale Simon ma też sekret – jest gejem. Wie o tym tylko chłopak, z którym od pewnego czasu mejluje – Blue. Nie znają swojej prawdziwej tożsamości, chociaż chodzą do tej samej szkoły. Wolą się ukrywać. Wszystko jest w porządku do czasu, gdy Simon przez przypadek nie wylogowuje się ze swojej poczty na szkolnym komputerze. Na jego korespondencję natrafia Martin, który postanawia go szantażować – jego sekretne mejle zobaczy cała szkoła, chyba że chłopak pomoże mu umówić się z Abby, z którą przyjaźni się Simon. 

Cieszę się, że książki z wątkami LGBT coraz częściej pojawiają się na naszym rynku. „Simon...” nie jest pierwszą książką tego typu, ale stała się już chyba sztandarowym przykładem powieści młodzieżowej o tematyce i problematyce miłości homoseksualnej. I wcale się temu nie dziwię. Świat Simona potrafi wciągnąć i oczarować, a podjęty w tej książce – chyba nadal trudny – temat, jakim jest orientacja seksualna i problem coming outu, ujęty jest w pewnym sensie w lekki, choć zdecydowanie nie pobłażliwy sposób. Do tego trzymająca w napięciu fabuła i tajemnica do rozwikłania – i mamy świetnie czytającą się, a do tego ważną społecznie powieść.


Bardzo podoba mi się zwyczajność tej książki. Brzmi to pewnie średnio dobrze i mało zachęcająco, ale już tłumaczę. Chodzi o to, że „Simon…” nie jest przesadnie udziwniony, zbyt udramatyzowany i oderwany od rzeczywistości – to powieść świetnie wyważona, jeśli mowa o świecie przedstawionym. Simon pochodzi z pełnej rodziny, ma dobre relacje z rodzicami, jest ogólnie lubiany, ma swoją paczkę znajomych i zainteresowania, a to jest o tyle ważne, że nie ma w tej książce nic takiego, co odciągałoby uwagę czytelnika od głównego, najistotniejszego problemu. Co ciekawe Simon nawet nie za bardzo przejmuje się tym, że jest gejem, co może wiązać się z niezrozumieniem czy niezaakceptowaniem ze strony bliskich mu osób. Czuć, że problemem nie jest dla niego jego orientacja, ale raczej to, że zwyczajnie nie czuje się gotowy, żeby o tym porozmawiać. Gdyby nie szantaż Martina, Simon mógłby spokojnie wymieniać mejle z Blue jeszcze przez długi czas, a tzw. coming out przyszedłby później, zapewne zupełnie naturalnie. To szantaż jest tą nienaturalną rzeczą, tym katalizatorem przyspieszającym bieg wydarzeń. 

Z tego względu zaryzykowałabym stwierdzenie, że nie jest to książka o byciu gejem, o samoakceptacji czy w ogóle odkrywaniu swojej orientacji, ale raczej o tym, co dookoła. Bo Simon nie ma problemu z akceptowaniem siebie, a to, że jest gejem, to jest zwyczajnie, naturalnie część jego osobowości, a nie jego jedyna cecha. Idąc więc tym tokiem rozumowania, „Simon…” to książka o tym, że kwestia orientacji to kwestia tej jednej osoby, tak samo jak decyzja o tym, kiedy, jak i czy w ogóle się ujawnić, ale także, tak zwyczajnie i po ludzku – to jest książka o miłości. W dodatku o tej pierwszej, magicznej, nastoletniej miłości, która zwykle przywołuje miłe wspomnienia. Becky Albertalli wcale nie przekonuje w swojej książce, że bycie gejem jest normalne, że osobom homoseksualnym należy się tolerancja, szacunek itd. – nie przekonuje, bo ona to zakłada z góry, i bardzo dobrze, bo to nigdy nie powinno podlegać wątpliwości. Widać to zresztą wtedy, kiedy bohaterowie zastanawiają się, dlaczego osoby heteroseksualne się nie ujawniają, dlaczego coming out jest tylko przeznaczony dla wszystkich poza nimi. Nie wpadłabym na nic bardziej trafnego. 

Jestem zbyt zajęty zakochiwaniem się w kimś, kto nie jest nawet prawdziwy.

Tak więc „Simon...” to przede wszystkim niesamowita, urocza, świetnie poprowadzona historia miłosna. Mejle, które Simon wymienia z Blue, sprawiają, że po prostu nie da się nie uśmiechnąć czy nie zaśmiać. Naprawdę fantastycznie jest obserwować rodzące się między dwoma nastolatkami uczucie – bo jest ono tak niewinne, prawdziwe i niewymuszone. Pikanterii i nutki tajemnicy dodaje fakt, że Simon i Blue mogą znać się ze szkoły, ale nie znają swojej tożsamości. Do tego dochodzi w pewnym momencie to, kiedy tę tożsamość ujawnić, czy w ogóle ujawnić, a jeśli tak, to jakie może mieć to skutki. Przecież wcale nie jest powiedziane, że realna rozmowa będzie się tak samo kleić jak rozmowa przez Internet. Wątek tych obaw, czy rzeczywistość okaże się zgodna z oczekiwaniami, trafił do mnie szczególnie, bo właściwie sama przez to przechodziłam. Uczucia Simona i Blue były mi więc bardzo dobrze znane, a Becky Albertalli udało się to świetnie oddać. Jednak najbardziej emocjonująca część książki to rozwiązanie zagadki, kim jest Blue. O ile moim zdaniem film daje dość proste tropy, o tyle książka zachowuje tajemnicę do końca, co jest o tyle fajne, że emocje Simona faktycznie udzielają się czytelnikowi. 

Jedyne, co mogę zarzucić tej książce, to w ogólnej wymowie zbytnia cukierkowość. To znaczy nie zrozumcie mnie źle: czytałam tę książkę z ogromną przyjemnością, przebrnęłam przez nią z szybkością karabinu maszynowego, a strony przerzucały się same. Byłam maksymalnie wciągnięta i aż żal mi było kończyć. Jednak po zastanowieniu się doszłam do wniosku, że jest to utopia, bo w rzeczywistości ta historia nie musiałaby (nie mogłaby?) się tak potoczyć. Oczywiście nie chodzi o to, że każdy coming out kończy się katastrofą, że nikt nie jest w stanie tego zrozumieć i zaakceptować, bo wcale tak nie musi być i jestem pewna, że nie zawsze tak jest (a nawet, że częściej tak nie jest). Chodzi bardziej o to, że jakoś tak podświadomie czuć, że w „Simonie...” nic takiego się nie wydarzy, bo ten świat jest zbyt uroczy i pozytywny. Nie powiedziałabym jednak, że to jest coś, co całkowicie przekreśla tę historię. Wręcz przeciwnie; chyba potrzebujemy tego typu powieści, w której niby dzieje się coś złego, niesprawiedliwego, ale my i tak wiemy, że ostatecznie wszystko skończy się dobrze. Nazwałabym to raczej mankamentem, którego chyba nie dałoby się wyeliminować tak, żeby ta książka nadal pozostawała w swej wymowie tak pozytywna. Coś za coś. 

Podsumowując, moim zdaniem „Simon...” to książka, w której problem LGBT tak naprawdę wcale nie jest problemem. Nie dla Simona przynajmniej. I nie dla Blue. To nie jest kolejna książka mająca utwierdzić w przekonaniu tak gejów i lesbijki, jak i osoby heteroseksualne, że homoseksualizm jest normalny. Bo my to już wiemy, a przynajmniej powinniśmy wiedzieć. To książka, która pokazuje, że każdy powinien podejmować takie decyzje, na jakie jest gotowy, i że nikt nie ma prawa go do nich zmuszać. To też książka o zwyczajnej, nastoletniej, przeuroczej miłości. A o takich jak najbardziej lubimy czytać. Czekam na czasy, kiedy książki z wątkami LGBT będziemy mogli nazywać zwyczajnie obyczajówkami czy romansami – bo przecież miłość to miłość.

Informacje o książce:
Autor: Becky Albertalli
Tytuł oryginalny: Simon vs. the Homo Sapiens Agenda
Ilość stron: 304
Literatura: amerykańska
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Moja ocena: 7/10

Za możliwość wzięcia udziału w book tourze dziękuję Kasi znanej z Instagrama @kasiarecenzuje!

10 komentarzy:

  1. Mam w planach, bo bardzo lubię tematykę LGBT w ksiązkach.
    PS Nienawidzę oreo xDD
    Pozdrawiam :)
    Kasia z niekulturalnie.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O nie, jak możesz nienawidzić Oreo? :D
      Mam nadzieję, że przypadnie Ci ta książka do gustu. :) Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Mam wrażenie, że jestem jedyną osobą, która jeszcze nie czytała tej książki. Koniecznie muszę ją poznać. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też miałam takie wrażenie. Czyli jest nas więcej. :D

      Usuń
  3. Bardzo lubię tę książkę <33 Chociaż zgadzam się, że jest ciut zbyt cukierkowa momentami - ale mimo to warto zwrócić na nią uwagę^^
    Buziaki, Iza :)
    https://isabelczyta.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taka cukierkowatość też jest potrzebna czasem. :D

      Usuń
  4. Nie miałam w planach lektury tej powieści, bo założyłam, że to będzie kolejna historia o tym jak trudno bohaterowi ujawnić się ze swoją orientacją seksualną, ale widzę, że książka ma nieco inną wymowę. W takim razie możliwe, że zabiorę się za lekturę, zwłaszcza że mało czytam optymistycznych historii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, zdecydowanie nie, to jest niesamowicie radosna i pozytywna książka. :D Polecam, czyta się szybciutko. :)

      Usuń
  5. Uważam, że faktycznie takie książki są potrzebne na naszym rynku wydawniczym. Dobrze, że książka ma taki wydźwięk, że nie męczy, a po prostu sprawia wrażenie przyjemnej historii miłosnej.

    OdpowiedzUsuń