18 lipca 2016

[72, 73] W trzech słowach – czerwcowe rozczarowania: „Dziewczyna z pociągu”, „Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender”


Witam Was w nowej serii na moim blogu! :)

Seria W trzech słowach to zbiór kilku krótkich recenzji, a właściwie opinii, o książkach. Zdecydowałam się na jej stworzenie, ponieważ nie wszystkie książki chcę recenzować, niekiedy nie mam do nich do opowiedzenia aż tak dużo, by pisać cały post, a niekiedy powiedziano o nich już dużo i kolejna recenzja nie miałaby zbytniego sensu. W postach takich jak ten pojawią się po prostu moje spostrzeżenia na temat różnych książek – może nie w tytułowych trzech słowach, ale niezbyt długie. Zapraszam! :)

Pamiętnik alkoholiczki

„Dziewczyna z pociągu” to chyba najgłośniejszy debiut 2015 roku. Sukces autorski, sukces wydawniczy w wielu krajach (prawa wykupiły aż 44 kraje) i... sukces marketingowy. Niestety – ani trochę sukces pisarski, przynajmniej nie w moich oczach, i nie tylko, bo wiele osób tak jak ja pyta, jak to się stało, że taka przeciętna książka dostała się na szczyty list bestsellerów?
Ta książka naprawdę jest przeciętna. Moim zdaniem to ani nic genialnego i wspaniałego, ani sięgającego dna. Blurb głosi, że Rachel z pociągu, którym codziennie dojeżdża do pracy, widzi „coś wstrząsającego”. Dla mnie czymś wstrząsającym jest morderstwo – i to by było coś. Tymczasem Rachel widzi, jak kobieta, którą obserwuje codziennie z pociągu, całuje się z innym niż zazwyczaj mężczyzną. Tyle. Dopiero o wiele później okazuje się, że kobieta zaginęła.
Debiutancka książka Pauli Hawkins mogłaby być dobra. Ma w sobie potencjał. Ale zabrakło po pierwsze umiejętności poprowadzenia fabuły w ciekawy, przemyślany sposób, a po drugie dobrej kreacji postaci. Jeśli chodzi o to pierwsze – przez 3/4 książki jest po prostu nudno. Przeraźliwie nudno. „Dziewczyna z pociągu” to ponoć thriller – tymczasem ja przez znakomitą większość książki czułam się, jakbym czytała (a właściwie słuchała, bo korzystałam z audiobooka) pamiętnik alkoholiczki. Dosłownie. Konstrukcja książki jest taka, że Rachel (i nie tylko, ale o tym zaraz) opowiada, co się działo danego dnia o danych porach – na przykład 13 lipca 2013 roku wieczorem. Konstrukcja dziennika. W dodatku główne tematy, o których opowiada Rachel, to: alkohol, jej były mąż i jego nowa rodzina, a potem znowu alkohol. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że to nie jest sedno książki. Osią fabuły miało być zaginięcie. Tymczasem wydawało mi się, że na pierwsze pół książki autorka zupełnie o tym zapomniała i pogrążyła się w przedstawieniu portretu alkoholiczki. Jeśli zaś chodzi o bohaterów – pamiętnik alkoholiczki Rachel to jedno, ale narrację prowadzą też dwie inne kobiety. Ta zaginiona, Megan, opowiada o tym, co wydarzyło się (bodajże) rok wcześniej, a Anna, nowa żona byłego męża Rachel, opowiada ze swojej perspektywy wydarzenia teraźniejsze. Pomieszanie z poplątaniem to jedno. Ale jest coś gorszego – te kobiety prawie niczym się nie różnią. Dokładnie tak samo się nad sobą użalają, tylko może z innych powodów. Czasami musiałam cofać się do początku rozdziału, żeby przypomnieć sobie, która teraz prowadzi narrację. Są prawie takie same, zlewają się w jedno.
Nie domyśliłam się, kto jest sprawcą, bo autorka rzucała oskarżenia praktycznie na wszystkich. To mógł być każdy. Ostatecznie okazało się, że to osoba, którą podejrzewałam chyba najmniej. Zakończenie totalnie mi się nie podobało.
Dałam tej książce 5/10, bo dla mnie była przeciętna. Teraz myślę, czy aby nie zawyżyłam tej oceny...

Zwykła-niezwykła dziewczyna


Ta książka rozczarowała mnie jeszcze bardziej, bo spodziewałam się czegoś świetnego po tych wszystkich ochach i achach. A mnie się nie spodobała.
Po pierwsze jej konstrukcja jest absurdalna. Narratorką jest Ava Lavender, ale przez pierwszą połowę opowiada ona o kobietach ze swojego rodu – matce i babce. I robi to tak, jakby w danych momentach ich życia, była przy nich. Nie przedstawia samych wydarzeń, ale też ich uczucia, myśli, pragnienia czy lęki. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszyscy zwrócili na to uwagę, być może nawet nikt. Ale jakim cudem Ava to wszystko wie? Narracja pierwszoosobowa ma pewne ograniczenia i pani Leslye Walton w ten sposób obnażyła swoje braki po pierwsze w wiedzy na ten temat, a po drugie w warsztacie.
A skoro jestem przy warsztacie – styl tej książki jest tak przerażająco prościutki, że już prostszymi słowami się chyba pisać nie da. Najbardziej irytowały mnie nic niewnoszące opisy wyglądu bohaterów (też nic niewnoszących) czy miejsc. Ta książka mogłaby być o połowę krótsza, gdyby wyciąć wszystkie nieistotne informacje, zapychacze. Poza tym nie jestem pewna, czy to wina autorki i jej słabo rozwiniętego warsztatu, czy może tłumacza i braku korekty – ale w książce jest cała masa powtórzeń i to z gatunku tych najłatwiejszych do wyłapania i poprawienia: bohaterowie ciągle SĄ tacy i siacy, Ava ciągle JEST jakaś tam, poza tym MAJĄ to i MAJĄ tamto. Powtórzenia „być” i „mieć”, które tak łatwo zastąpić, są na porządku dziennym. Poza tym zdarzają się literówki czy pomylone imiona (moje ulubione: „listy Aberalda do Heliozy”, zamiast  „Abelarda  do Heloizy”, tragedia...).
No i wreszcie: to zwykła historia. Autorka przez całą książkę próbuje przekonać czytelnika, że Ava, która urodziła się ze skrzydłami, jest normalną dziewczyną, a nie żadną nadnaturalną istotą. Okej, niech sobie będzie. Tylko po co ten opis rodu Roux i Lavender, po co kobiety, które mają nadnaturalne zdolności (np. jej babcia widzi duchy)? Gdyby Ava była jedyną nienormalną osobą w rodzinie, jej skrzydła, które są po prostu anomalią, mutacją genetyczną, mogłyby być pretekstem do tego, co chyba pani Walton chciała przekazać – że ludzie, którzy mają takie niezwykłe przypadłości, też są zwykłymi ludźmi i nie powinno się ich wykluczać. Takie przesłanie majaczy gdzieś na horyzoncie, ale jest zbyt daleko, żebym mogła uznać je za dobrze przedstawione.
Ostatecznie dałam tej książce 4/10, bo jestem nią ogromnie rozczarowana. I tu długo zastanawiałam się nad oceną... Jednak w przypadku obu omawianych dziś książek doszłam do wniosku, że mogłoby być gorzej i że są gorsze powieści. Poza tym nie umiem być aż taka sroga...

Dajcie znać, co myślicie o tej serii. Podoba Wam się taka forma krótszych recenzji czy opinii? Napiszcie też, co Wy sądzicie o tych dwóch książkach. Może ja czegoś nie wyłapałam?

11 komentarzy:

  1. Zgadzam się co do "Dziewczyny z pociagu". Nie rozumiem fenomenu tej książki i raczej nie zrozumiem. "Osobliwych..." nie czytałam i Twoja opinia to chyba pierwsza negatywna ocena jaką spotykam. Miałam na nią ochotę, ale na razie zamierzam ją sobie odpuścić :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie częściej pojawiają się opinie zachwalające powieść pani Walton. Chociaż ja też spotkałam się z kilkoma negatywnymi, na pewno nie jestem więc odosobniona. :D

      Usuń
  2. Bardzo fajna taka seria, znam to, że o niektórych książkach ciężko się pisze długie recenzje.
    Żadnej z tych książek akurat nie czytałam, ale o obu czytałam sprzeczne opinie - albo zachwyty albo rozczarowania. Cóż, obie są na tyle popularne, że chyba sama spróbuję wyrobić sobie o nich zdanie. A ekreanizację "Dziewczyny z pociągu" przeczytam na pewno, bo Emily gra <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytasz ekranizację?! :D
      Ja chciałabym obejrzeć ten film, bo mam przeczucie, że ta historia może lepiej wypaść w filmie niż w książce. Właśnie czytając, miałam wrażenie, że to opowieść bardziej nadająca się na film, a nie na książce. Zobaczymy. :)

      Usuń
  3. Drugiej nie czytałam, ale "Dziewczyna z pociągu" jest mi znana. To nie jest zła książka, ale na pewno dalekooooo oooo za podium. Nie wiem, dlaczego zebrała tak pozytywne recenzje, ja oceniam ją na przeciętną :) Potencjał był, ale na tym się skończyło... Plus tej książki, ogromny i niezaprzeczalny - czyta się bardzo szybko, chociaż wieje nudą ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Coraz więcej widzę negatywnych opinii o tych dwóch książkach. Oczywiście po tym jak minął na nie szał i zachwyty- typowe. Dlatego raczej trzymam się z daleka od tych wszystkich bestsellerów i "objawień" literackich ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, często się okazuje, że to, co się dobrze sprzedaje, niekoniecznie już jest takie dobre. :D Z reguły też czytam to, co chcę i nie patrzę na jakieś tam listy bestsellerów, ale tym razem się ugięłam. Wniosek jest jeden: nie warto. xD

      Usuń
  5. W 100% zgadzam się co do "Dziewczyny...". Po przeczytaniu tej książki byłam w takim szoku, bo nie rozumiałam co w niej jest takiego niesamowitego, co zadecydowało o jej fenomenie. Dla mnie to również było rozczarowanie. Co tyczy się drugiej pozycji...ciężka odpowiedź, bo to było coś innego. Coś z czymś jeszcze się nie spotkałam, ale też fajerwerków w moim odczuciu nie było. Ot historia, pokręcona i dziwna.
    Pozdrawiam!

    Zapraszam również na mojego bloga bookchilling.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. O Dziewczynie z pociągu to słyszałem nie raz, że to dobry marketing i niestety nic więcej. Natomiast ta druga wydawała mi się być bardzo dobrą pozycją - pewnie zależy od gustu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może tak. Znaczy: na pewno tak. Plus ja jestem z tych, co dużą uwagę przykuwają do języka, stylu, błędów itd. I strasznie mnie denerwuje, jak ktoś mi podpadnie w tych sprawach w książce. Tej Heliozy nie wybaczę, no po prostu się nie da! xD

      Usuń
  7. "Dziewczyna..." i książka o Avie Lavender to dwie książki, których teoretycznie nie chcę czytać, ale strasznie mnie do nich ciągnie z niewiadomych powodów. Mam z nimi ciężki orzech do zgryzienia, bo nie pierwszy raz czytam ich negatywne recenzje i czuję, że się tylko zawiodę :/.

    OdpowiedzUsuń