13 marca 2017

[115] Zbrodnia bez narzędzia zbrodni – „Czarna trasa”

Autor: Antonio Manzini
Tytuł oryginału: Pista nera
Ilość stron: 288
Literatura: włoska
Wydawnictwo: Muza
Seria: Śledztwa Rocca Schiavone (tom I)
Moja ocena: 7/10
Wyzwania:

- Jak ktoś chce sobie coś przypomnieć i to coś nie przychodzi do głowy, to można spalić mnóstwo neuronów.


Antonio Manzini urodził się w 1964 roku w Rzymie. Jest scenarzystą filmów kinowych oraz seriali telewizyjnych, a także aktorem, natomiast jako pisarz zadebiutował opowiadaniem napisanym z Niccolò Ammanitim. „Czarna trasa” rozpoczyna cykl książek, w którym główną postacią jest policjant Rocco Schiavone. Oryginalnie seria liczy już sześć części.

Rocco Schiavone został niedawno przeniesiony z Rzymu do Doliny Aosty, alpejskiego, turystycznego miasteczka położonego na granicy Włoch i Francji. Nie jest, delikatnie mówiąc, zadowolony z takiej zamiany – nienawidzi śniegu, lodu, zimna ani gór, w dodatku wszyscy policjanci, którzy razem z nim pracują, wydają się być kompletnymi idiotami. Kiedy na stoku Champoluc mężczyzna obsługujący ratrak znajduje zwłoki, Rocco już wie, że ta sprawa osiągnie maksymalny, dziesiąty poziom w jego osobistej skali upierdliwości. Zupełnie nieprzygotowany na przeszywające do szpiku kości zimno i zaspy śniegu wyrusza na stok. Co wydarzyło się w niewielkim miasteczku, w którym niemalże wszyscy się znają? Kto został zabity, kto zabił? I dlaczego jest to zbrodnia bez narzędzia zbrodni?

Tym, co zaintrygowało mnie najbardziej w tej książce, nie był wcale opis, okładka czy choćby wydawnictwo, ale pochodzenie autora. Kiedy mówię „kryminał”, na myśl przychodzi mi albo Skandynawia, albo Polska, natomiast na pewno nie Włochy. Włosi kojarzą mi się z ciepłym morzem, pięknymi miasteczkami jak Rzym czy Wenecja, upałem, krajem, do którego jedzie się latem, aby wypocząć. Jeśli miałabym dopasować do tego kraju gatunek książki, byłby to zapewne romans, bo w końcu kiedy przeżyć szaloną, namiętną miłość, jeśli nie podczas wakacji, gdzie spotkać przystojnego, opalonego mężczyznę, jeśli nie na śródziemnomorskiej plaży? Antonio Manzini wyłamał się ze stereotypu, jaki miałam o Włochach i Włoszech. W końcu „Czarna trasa” to nie żaden płomienny romans, a kryminał, w dodatku sceneria nie jest ani trochę upalna, a wręcz przeciwnie – lodowata. Jest trup, jest grupka podejrzanych, są tajemnice. A wszystko to dzieje się w niewielkiej, zamkniętej społeczności małego turystycznego miasteczka w sercu Alp, w którym wszyscy są w pewien sposób spokrewnieni.

- Nic na razie nie wiemy. Nie wiemy, kto to ani dlaczego i jak zginął.
- I co ja mam tamtym powiedzieć?
To nie było tak, że Corsi zapomniał rzeczownika. Po prostu nie wymieniał z nazwy dziennikarzy prasowych. Nazywał ich „tamci”. Prawie jakby się bał skalać usta, używając określającego ich słowa. Nienawidził ich. Byli dla niego formą życia tylko o szczebel wyższą od ameby, błędem w wielkim planie stworzenia. To dotyczyło dziennikarzy z prasy drukowanej. „Tamtych” z telewizji nie uważał nawet za istoty żywe.

Muszę przyznać, że kryminał Manziniego nie jest w żaden sposób odkrywczy ani nowatorski, nie jest też jednym z tych krwawych kryminałów, które zapierają dech w piersiach i wywołują gęsią skórkę, natomiast z pewnością to kryminał w, powiedziałabym, klasycznym stylu, w którym intryga jest dobrze skonstruowana, śledztwo znakomicie poprowadzone, a postacie nieźle zarysowane. Całość wypada przyjemnie, ciekawie i szczerze mówiąc, jest to miła odskocznia od tendencji do coraz bardziej brutalnych, wynaturzonych zbrodni i zbrodniarzy, w której autorzy, mam wrażenie, ostatnio się prześcigają. Manzini nie szokuje, wydaje mi się, że trzyma się dosyć blisko realiów panujących nie tylko we włoskiej policji, ale w policji ogólnie. Rozwiązanie zabójstwa także nie jest wymyślne (choć przyznam, że tym razem nie udało mi się odgadnąć sprawcy), natomiast ma w sobie coś, co pozwala wierzyć, że takie morderstwo mogłoby mieć miejsce naprawdę.

- Czy to prawda, że policjanci na służbie nie piją?
- Tak - odpowiedział Rocco i nalał sobie kieliszek.

Rocco Schiavone jest z jednej strony postacią intrygującą, ale z drugiej strony mam poczucie, że jest zbudowany na tym samym schemacie, co większość policjantów czy detektywów w kryminałach. Jest opryskliwy, mało przyjemny, gburowaty, niekulturalny i ogólnie więcej w nim wad niż zalet, ale jednocześnie jest bardzo dobry w tym, co robi, choć w przeszłości powinęła mu się noga i dlatego teraz w ramach kary służbę odbywa z dala od Rzymu. Brzmi znajomo, prawda? Mimo wszystko nie mam tego Manziniemu za złe, bo osobiście lubię takie postacie i jeszcze mi się nie przejadły. Dodatkowo autor obdarzył Rocca czymś, co wzbudza w czytelniku ciekawość – tajemnicza, niewyjaśniona przeszłość. Manzini powoli odkrywa karty, choć tak naprawdę dopiero pod koniec wszystkie tworzą pewną całość. Warto jednak zaznaczyć, że nie wyjaśnia wszystkiego do końca, co pozostawia nadzieję na kontynuację tego wątku w kolejnych częściach.

Po jego zmarzniętym, zmęczonym ciele rozlało się dobrze znane, przykre poczucie winy. Zawsze tak było. Za każdym razem, gdy kończył sprawę, czuł się brudny, oślizgły, potrzebował długiego prysznica albo parodniowej podróży. Tak jakby to on był zabójcą. [...] Nie można obcować z okropnościami, samemu się nie paskudząc. Dobrze o tym wiedział. Musiał zanurzać ręce w to lepkie błoto, w to wstrętne bagno, żeby złapać krokodyla. Żeby tego dokonać, musiał zamienić się w kreaturę zamieszkującą takie miejsca. Musiał się ubrudzić. Mętne bajoro stawało się jego domem. A smród zgnilizny jego dezodorantem. Ale nie był w stanie polubić tego bagna z ważkami latającymi tuż nad wodą, jadowitymi wężami i szarym piaskiem przypominającym sraczkę słonia. Stanowiło to najmroczniejszą i szpetną część jego życia, z trudem i bólem tam wracał. I to wszystko: dochodzenie, zabójcy, kłamstwa i uniki zmuszały go do obrachunków. 
Musiał to robić, chociaż zawsze starał się zostawić za sobą najgorsze przeżycia. Usiłował zapomnieć o złu, zarówno tym, jakie wyrządził, jak i tym, którego doznał. O krwi, o wrzaskach, o trupach. Które wracały pod jego powieki za każdym razem, gdy je przymykał. [...] Skurwysyny, obrzydliwa fauna typowa dla tego bajora, ludzie brązowi jak błoto i jak gówno, z którego byli ulepieni. Wciągali go w dół, w ruchome piaski jego egzystencji, zmuszali do powrotu na bagna.
To było coś gorszego od koszmaru, bo koszmary znikają wraz ze świtem. Bagno pozostaje na zawsze. Prawdziwe, namacalne, żywe i zatrute. Czekało na niego. W tym bagnie Rocco Schiavone był taki sam jak inni. Ani gorszy, ani lepszy. Granica między dobrem a złe, między tym, co słuszne, a tym, co błędne, znikała. Znikały też niuanse. Albo wskakujesz po szyję, albo trzymasz się z dala. Nie ma żadnych półśrodków.

Czego mi brakowało? Spojrzenia w głąb. Książka to w największej części dialogi i opisy czynności, czasem dosyć powierzchowne opisy czegoś innego, ale mało tu takich fragmentów jak powyżej. A szkoda, bo bardzo mi się spodobał. Widać też, że Manzini potrafi zagłębić się w postać i sytuację i oddać dobrze to, co dany bohater odczuwa. Oczywiście sporo dialogów i nieskomplikowana narracja przyspiesza czytanie, dzięki czemu „Czarną trasę” można przeczytać w mgnieniu oka. Nie miałabym jednak nic przeciwko temu, żeby skończyć tę książkę jeden czy dwa dni później, ale dostać większą ilość właśnie takich opisów. Liczę na to, że w kolejnych częściach „Śledztw Rocca Schiavone” (swoją drogą wydawnictwo trochę się pomyliło – to nazwisko się odmienia i powinno być Schiavonego) autor rozwinie swój warsztat – bo potencjał na pewno jest.


Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Muza!

5 komentarzy:

  1. Nie jest to kryminał dla mnie. Wprawdzie również nie kojarzę zbyt wielu włoskich opowieści o zbrodni, ale postać detektywa i brak skomplikowanej intrygi odstraszają mnie od tego tytułu. Masz rację, że autor nie wymyślił niczego oryginalnego w kreacji głównego bohatera - takich typów jest w literaturze na pęczki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do intrygi - nie napisałam, że jest nieskomplikowana. :D Ja się, szczerze mówiąc, pomyliłam w swoich próbach odgadnięcia sprawcy i myślę, że wątek kryminalny jest tu bardzo dobrze poprowadzony. ;) Za to główny bohater to już rzecz gustu - jak mówię, ja lubię takie postacie, ale zdaję sobie sprawę z tego, że niektórzy mogą mieć już takich dość. :D

      Usuń
    2. W takim razie mój błąd, wywnioskowałam, że intryga nie jest zbyt złożona, ale skoro się pomyliłam to dobrze :) Tak ogólnie to nie mam nic przeciwko tego typu bohaterom, ale czuję lekki przesyt nimi. Chętnie przeczytałabym kryminał, w którym policjant czy policjantka wiodą szczęśliwe życie prywatne i nie mają większych problemów :)

      Usuń
  2. Niestety Twoje podsumowanie mnie odciągnęło od chęci przeczytania tej książki ;)

    OdpowiedzUsuń