11 kwietnia 2018

[183] Kiedy forma dominuje treść – „Pojutrze. O miastach przyszłości”


Kiedy zobaczyłam w zapowiedziach ten tytuł, stwierdziłam, że koniecznie będę chciała po niego sięgnąć. Właściwie nie do końca umiem wyjaśnić, co mnie w nim zaintrygowało. Może to, że obiecano mi wizję miast przyszłości? Albo to, że miał mnie on oprowadzić po kilku miastach świata, w których teraźniejszość styka się z przyszłością? W końcu kto nie jest ciekawy tego, co przyniosą nam kolejne lata? Muszę jednak przyznać już teraz, że niesamowicie mnie ta publikacja zawiodła. I wymęczyła.



Książka Pauliny Wilk to podręcznikowy przykład na to, że ładny papierek nie zawsze kryje dobre wnętrze. Okładka bardzo mi się podoba, ma w sobie coś intrygującego. A opis? To jest tak naprawdę ten papierek. Wydawca opatrzył tę książkę takimi pięknymi zdaniami, obiecał tyle dobrego, że nie mogłam się oprzeć. O metropoliach pisze tak: „Niektóre chcą być miastami sprawiedliwymi, ucieleśniającymi idee równości, inne inwestują w ekologię i nowe technologie, są też takie, i to najczęstsze przypadki, które rozwijają się chaotycznie, bez żadnego planu”. A potem dodaje jeszcze: „Miasta na naszych oczach stają się doświadczalnymi poligonami, na których ścierają się rozmaite urbanistyczne wizje, filozoficzne idee, marzenia i utopie”. Pobudza wyobraźnię pytaniami: „Do kogo należą miasta? Czy możliwe jest miasto idealne? Jak będą wyglądały wielkie metropolie za dziesięć, dwadzieścia, pięćdziesiąt lat?”. Obiecuje „literacki reportaż, dziennik z podróży, pobudzający intelektualnie esej”, ale ja właściwie zgodzę się tylko z następnym – że to „przede wszystkim popis wyobraźni”. I to niestety wyobraźni autorki, bo na pewno nie czytelnika.

Ta książka przede wszystkim nie angażuje. Autorka pokazuje coraz to kolejne miasta, ale jej relacja sama w sobie jest dość sucha, a dodatkowo opatrzona tak wieloma ozdobnikami, które tylko rozpraszają uwagę, że mur między czytelnikiem a tym, czego doświadczyła autorka, jest wręcz namacalny. Właśnie – bo to jest mur. Paulina Wilk nie zaprasza czytelnika do swojego świata, nie daje mu szansy dotknąć tego, czego dotknęła ona, posmakować, czego ona posmakowała, czy zobaczyć to, co zobaczyła ona. Wiele jest tutaj jej wrażeń, ale wszystko jest jakby zamknięte na odbiorcę, tylko jej, niepobudzające wyobraźni przez zbyt upiększony styl. 

Odkąd dwieście tysięcy lat temu homo sapiens pojawił się w Afryce Wschodniej, stara się wpływać na środowisko i trudni się głównie zaprowadzaniem zmian Sto tysięcy lat temu osiągnął szczyt łańcucha pokarmowego, dwanaście tysięcy lat temu - pozycję jedynego gatunku ludzkiego, od czterystu lat żyjemy w antropocenie, jesteśmy najważniejsi i zdołaliśmy w tym czasie zmienić skład atmosfery, podnieść temperaturę, zakwasić oceany, zredukować rafę koralową o połowę, spowodować wyginięcie wielu gatunków lokalnych i błyskawiczną migrację oraz umocnienie innych, nagle wyrastających na globalnych dominatorów. Nasza historia jest równoznaczna z wprowadzaniem dramatycznych modyfikacji w otoczeniu, umacnianiem własnej pozycji i przynoszeniem zagłady roślinom czy zwierzętom. Zdaniem profesora Yuvala Noah Harariego człowiek nigdy nie współistniał pokojowo z siłami natury. Od zawsze rozsupływał sekrety przyrody i wykorzystywał je na swą korzyść. Teraz docieramy do własnej tajemnicy i staramy się ją przekroczyć.

Ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że ta książka nie pozostaje w pamięci. Wszystkie miasta się ze sobą zlewają – i myślę, że tu nawet nie chodzi o to, że są takie same, bo zdecydowanie nie są, lecz raczej o to, że Paulina Wilk opisuje je dość ogólnikowo, za bardzo skupiając się na tym, by zdanie brzmiało ładnie. Zapomina o tym, że ma jakąś treść do przekazania. W ogóle zdecydowanie za bardzo ją widać w tym tekście – i jako autorkę, i jako swego rodzaju bohatera, przewodnika po miejscach, które odwiedziła. Trudno mi nawet słowami przekazać to, jak bardzo styl przeszkadza w odbiorze, więc może posłużę się przykładami (i, wierzcie lub nie, wybrałam je na chybił trafił):
  • „W Bombaju nieszczęście jednych niesie prosperity innym. Śmierci i narodziny towarzyszą sobie nawzajem, opłakiwanie końca łączy się z celebracją początków. Nie ma następstwa zdarzeń, wszystko trwa cały czas. Bombaj nie podlega prawom fizyki ani biologii, nie przynależy do realnego świata. Zamieszkiwany przez dwadzieścia milionów ludzi, jest milionami katastrof, które każdego dnia powinny go strawić i pogrześć, lecz on tylko nabiera mocy, olbrzymieje i jeszcze silniej przyciąga. Jak bóstwo karmione modłami i krwią swych wyznawców – jest wiecznie młody, promienny, niewinny. Pozwala się uwielbiać, pozwala w siebie wierzyć”.
  • „Natura, ten pozbawiony celu żywioł, została okiełznana. Jej miejsce zajęły wytwory zorganizowanej myśli, dążącej do realizacji ustanowionego zamiaru. Myśli wyrafinowanej, wyposażonej w moc stwarzania”.
  • „Ta przyszłość zjawia się bez przygotowania. Wcale nie taka, jak ją ktoś wyśnił i zaplanował. Jak by się chciało. Wyzwala się rozbudzona wieloma przyczynami i następuje jak żywioł niesiony własną siłą. Za nic nie przeprasza – ani za swe rozmiary, ani za dialekty, ani za tanie buty, odciski na dłoniach i brud za paznokciami, ani za marzenie o płaskoekranowym telewizorze czy za nierówno położony tynk na domu wymurowanym z oszczędności. Nie musi się nikomu podobać. Nie nadeszła, by cokolwiek zniszczyć ani komuś odebrać. Ale chce tu być, znalazła sobie miejsce. I nic jej nie powstrzyma”.
I tak dalej, i tak dalej… Cały czas w ten deseń. Raz, że zdania są czasami koszmarnie długie (zwłaszcza przykład ostatni), dwa, że mówią tak naprawdę o niczym, trzy, że trzeba je niekiedy przeczytać kilka razy, żeby załapać, o czym autorka tak naprawdę mówi, a cztery… te uosobienia! Ale mnie to irytowało! Tutaj jest wszystko uosobione. Miasta zwłaszcza. I to też zakłóca zrozumienie tekstu. W krótkiej formie to działa, w tak długiej – męczy, irytuje i zniechęca.



W mojej głowie nie ma żadnej informacji o żadnym z opisywanych miast. Nic mi nie zostało. Jedyne wrażenie, jakie mam po przeczytaniu tej publikacji, jest takie, że autorkę pokonały jej własne ambicje, aby jak najbardziej upiększyć styl. Nie uważam oczywiście, że reportaż nie może przybrać bardziej literackiej formy, niemniej trzeba znać umiar, umieć wyznaczyć złoty środek, odpowiednio wyważyć proporcje. W tym momencie piękny styl zdominował wszystko inne. Zabrakło miejsca na nić porozumienia między autorką a czytelnikiem. Za dużo było tutaj jej wrażeń, a za mało konkretów. Dlatego rzadko to robię, ale tym razem z czystym sumieniem – nie polecam. Jedno z największych rozczarowań tego roku jak na razie.

Informacje o książce:
Autor: Paulina Wilk
Ilość stron: 352
Literatura: polska
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Moja ocena: 3/10
 

4 komentarze:

  1. Genialna recenzja ♡♡

    Książkę zdecydowanie będę omijała szerokim łukiem, bo co jak co, ale nieangażująca powieść z przesadzonym stylem i niepotrzebnymi zdaniami, do tego będąca jakimś jednym wielkim cholernym uosobieniem, to nie jest coś, po co miałabym ochotę sięgać.
    Tym razem podziękuję.

    Pozdrawiam ciepło ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam reprtaże. Pewnie gdyby nie Twoja recenzja, to bym po tę pozycję sięgnęła.
    Co do stylu - jasne, też uwielbiam ksiażki pisane ładniej. Wydaje mi się jednak, że w przypadku literatury faktu funkcja informatywna powinna dominować nad artystyczną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tak, i nie, tzn. nie mam nic przeciwko uładnionym reportażom, tak samo jak lubię te, w których autor nie popisuje się stylem i w ogóle pisze neutralnie. Tutaj jednak autorka naprawdę przesadziła. Trzeba to jednak odpowiednio wyważyć, jeśli już chce się pisać „reportaż literacki”, jak głosi opis wydawcy.

      Usuń