7 lipca 2017

#98 Lubię czytać, więc idę na polonistykę – o wyborze filologii polskiej słów kilka


Być może są wśród moich czytelników osoby, które właśnie zdały maturę i zastanawiają się nad wyborem studiów. Być może wśród tych osób są takie, które rozważają studiowanie polonistyki. Wśród blogerów książkowych jest to całkiem możliwe. Jeśli się wahacie – przychodzę z pomocą. Jeżeli natomiast ktoś trafił tutaj przypadkiem, to nic straconego, ponieważ w tym poście obalę jeden zasadniczy stereotyp dotyczący studiowania filologii polskiej. Ciekawi? Zapraszam na kilka słów o polonistyce!


Drodzy maturzyści! Rok temu byłam w takiej samej sytuacji, jak Wy teraz – musiałam wybrać, w jakim kierunku chcę się dalej kształcić i kim tak naprawdę chcę być w przyszłości. Słowem: musiałam wybrać studia. Na szczęście byłam już od dłuższego czasu zdecydowana (choć też bez przesady, bo w liceum zmieniałam zdanie bodajże trzy razy). Wiedziałam, że chcę pójść na filologię polską i wybrać specjalizację redaktorsko-wydawniczą. O specjalizacji jednak dzisiaj nie będzie, z prostej przyczyny – zaczynam ją na drugim roku. Dziś będzie ogólnie o filologii polskiej jako kierunku – czy warto, czego można się tam nauczyć i przede wszystkim: czy samo lubienie książek wystarczy? Zaznaczam od razu, że studiuję na Uniwersytecie Warszawskim, tak więc moje zajęcia z pierwszego roku mogą różnić się od zajęć na innych uczelniach. Warto też dodać, że w przyszłym roku akademickim program studiów będzie wyglądał nieco inaczej. Wnioski i przemyślenia są wyłącznie moje, wysnute na podstawie własnych odczuć oraz obserwacji moich koleżanek i kolegów z roku (przy tym zaznaczam, że, jeżeli ktoś z roku to czyta, absolutnie nie mam na myśli nikogo personalnie, a tym bardziej nie mam zamiaru nikogo urazić).

Czego ja się tam mogę nauczyć?

Zasadniczo zajęcia dzielą się na literaturoznawcze oraz językoznawcze. Podział nie jest formalny, ale można to łatwo wyczuć. Zwłaszcza jeśli jedno lubi się nieco bardziej od drugiego. Ja na przykład nie mam problemu z zajęciami językoznawczymi (no dobra, oprócz jednych), ale literaturoznawcze potrafiły przysporzyć mi masę nerwów. Nauka wygląda więc inaczej niż w szkole, gdzie głównie wbijano nam do głowy treść lektur i występujące w nich motywy, lekko zahaczając – niekiedy nawet w ogóle nie zahaczając – o tematy językoznawcze. Co niestety widać na zajęciach na studiach. Nawet nie wyobrażacie sobie, jak mało o gramatyce wie przeciętny absolwent liceum. 

Przechodząc jednak do szczegółów, zacznę od zajęć literaturoznawczych. Najważniejsze jest tu dwoje zajęć – historia literatury polskiej, która na pierwszym roku obejmuje staropolskę (czasy od średniowiecza do baroku włącznie) oraz oświecenie, a także poetyka. Na tych pierwszych omawiane są najważniejsze (choć często pomijane na lekcjach języka polskiego w szkole) utwory oraz najważniejsi twórcy określonej epoki. Ponadto obowiązuje lista lektur, która jest o wiele dłuższa od tego, co omawia się na ćwiczeniach. Ale o tym za chwilę. Co do poetyki zaś... „Interpretujecie wiersze, co?” – mógłby zapytać ktoś z Was. Otóż nie. W ogóle. Poetyka absolutnie nie jest o interpretacji, dużo ważniejsza jest tu techniczna analiza dzieł literackich – nie tylko wierszy, ale także prozy i dramatu. I to były zajęcia, które sprawiły mi najwięcej problemu, ponieważ ja z poetyką mam jeden zasadniczy problem – nie umiem w nią uwierzyć. A przynajmniej nie we wszystkie tematy. Poetyka to dział szerszej nauki, która nazywa się teorią literatury. A wiadomo, jak to jest z teorią – to jedno, zaś praktyka to drugie. Nie zamierzam absolutnie podważać autorytetów w tej dziedzinie (bo też nie do tego służy ten post), chcę natomiast powiedzieć, że ja nie potrafię wyjść poza myślenie, że dzieło literackie powstaje w pewnym sensie przypadkowo. Oczywiście nie mówię tu o wielkich dziełach literatury światowej – pewne jest, że James Joyce dokładnie przemyślał „Ulissesa”, a Adam Mickiewicz wiedział, co robi, gdy pisał „Pana Tadeusza” trzynastozgłoskowcem. Nie potrafię jednak zaakceptować tego, że w każdym najmniejszym opowiadaniu znajdę coś, czego uczono mnie na tych zajęciach. Nawiązując do sławnego w Internecie pytania „co autor miał na myśli?”, zapytałabym raczej, CZY autor miał cokolwiek na myśli, decydując się na przykład na taką, a nie inną narrację. Wiem, że poetyka to jeden z przedmiotów, które sprawiają największy problem na tych studiach. Przede wszystkim dlatego, że jest to coś w pewnym sensie nowego – w szkole bardzo mało zagadnień z tej dziedziny omawia się na lekcjach.

Z przedmiotów językoznawczych najważniejszymi były: gramatyka opisowa języka polskiego oraz kultura języka polskiego. Stanowczo wolę te drugie, ale te pierwsze nie sprawiły mi większego problemu. Tak jak mówiłam jednak – mamy naprawdę małe pojęcie o gramatyce. Mylą nam się podstawowe pojęcia. Wiele rzeczy nam się wydaje. Podobnie jest na kulturze języka polskiego – te zajęcia wręcz wymagają pewnego obycia z językiem, orientowania i interesowania się. Trzeba tu przyjść w pewnym sensie z gotową wiedzą, którą ewentualnie uzupełnia się na zajęciach lub naprostowuje (bo znów wiele rzeczy nam się wydaje).

Poza tym podziałem jest natomiast łacina. I to jest przedmiot, który również sprawia wiele problemów. Ja na szczęście szybko łapię języki, a łacinę miałam przez rok w liceum, więc zdążyłam się z nią obyć, tak więc na te zajęcia szłam wyluzowana. Wiem jednak, że sporo osób straciło przez te ćwiczenia sporo nerwów. Jaki jest problem? Łaciny, jak każdego innego języka, trzeba uczyć się systematycznie. Jeżeli zlekceważy się kilkoro zajęć, bardzo trudno będzie nadrobić zaległości. Zwłaszcza że nauka na studiach jest bardzo szybka. To już nie jest szkoła, gdy jeden czas omawia się przez kilka godzin lekcyjnych – tutaj czas omawia się w dziesięć minut, by starczyło jeszcze ćwiczeń na dwa inne. Poza tym nauka łaciny to głównie tłumaczenie tekstów, jako że jest to język martwy, którego nie używa się do komunikacji, lecz do odczytywania np. utworów z XV wieku. Tłumaczenie natomiast zajmuje sporo czasu. Systematyczność więc jest tutaj wręcz wymagana – nie ma możliwości studenckim sposobem ogarnąć wszystko w nocy przed egzaminem.

A jeśli już przy nauce do sesji jesteśmy... Na polonistyce rzadko kiedy da się nauczyć czegoś w noc przed egzaminem. Sesji zimowej jako takiej nie ma, natomiast w letniej są cztery egzaminy – dwa pisemne i dwa ustne, z czego trzy obejmują przedmioty całoroczne, natomiast jeden półroczny. Uwierzcie mi, nie ma sposobu, aby zdać je (zwłaszcza te z zajęć całorocznych) po nocnej nauce. Już sama gramatyka to sporo wiedzy, ale najwięcej nauki jest zdecydowanie do egzaminów ustnych, które odbywają się z poetyki i historii literatury polskiej. Z obu tych przedmiotów trzeba opracować i przygotować się łącznie z ponad stu pięćdziesięciu zestawów egzaminacyjnych. Dodatkowo, jak wspomniałam, na historię literatury obowiązuje długaśna lista lektur, które trzeba obowiązkowo znać, a czyta i opracowuje się je samemu, nie na zajęciach. Egzamin trwa około dwudziestu minut, więc trzeba umieć powiedzieć coś więcej niż dwa zdania. To nie jest proste i naprawdę nie można tego ogarnąć dzień przed. 

Dlaczego o tym wszystkim piszę, straszę Was przedmiotami i egzaminami? Spotykałam się z wieloma opiniami padającymi z ust ludzi, którzy w życiu na wydziale polonistyki nie postawili nawet stopy, że na filologię polską przyjmują wszystkich, jak leci. Może przyjmują, nie wiem, chociaż wątpię. Ale to nie jest nawet ważne. Wiedza takich osób na temat studiowania tego kierunku kończy się na tym, że skoro to kierunek humanistyczny, to nie robi się tam nic, a potem jeszcze nie ma się pracy. A to nie jest wiedza, tylko stereotyp, który nie ma nic wspólnego z prawdą. Żeby dobrze się uczyć i bezproblemowo zdać rok, trzeba pracować na to od początku. Owszem, można faktycznie nic nie robić, ale wtedy albo kończy się z warunkiem, albo z panicznym bieganiem od wykładowcy do wykładowcy, by móc coś zaliczyć, poprawić, oddać itd. Albo nie kończy się wcale, pierwszego roku oczywiście.

Szczerze mówiąc – trzeba to po prostu lubić, fascynować się tym, interesować albo chociaż próbować (tak jak ja z poetyką). Często wydaje się wielu ludziom, że przyjdą na filologię polską i łatwo zdobędą papierek i wyższe wykształcenie. Powiem tak – jeśli w ogóle jest to możliwe, to trzeba być niesamowicie cwanym. A karma wraca.

Lubię czytać książki, więc idę na polonistykę

Nie wiem, czy jest ktokolwiek myślący w ten sposób, ale przypuszczam, że tak. Zwłaszcza wśród blogerów książkowych, dlatego zdecydowałam się napisać ten post. Bo czy lubienie czytania wystarczy?

To zależy, co przez to rozumiemy. Często spotykam się ze stwierdzeniem, że ktoś lubi czytać, ale jak się okazuje, co czyta, a czego nie, to wychodzi na to, że lubi czytać tylko jakieś określone gatunki, do tego książki raczej zagranicznych twórców, a nie polskich, no i nie starszych niż sprzed tego wieku. Filolog-polonista musi lubić czytać ogólnie. Nie tylko gatunki literatury popularnej – także wiersze, poematy, eposy itd. Nie tylko zagranicznych twórców – ale także polskich, i to głównie ich! Nie tylko starsze niż sprzed tego wieku – ale również te z wieku dziewiętnastego, a także dużo starsze, bo przecież staropolska to mniej więcej XII-XVII wiek. Co więcej, nie tylko literaturę w rozumieniu epika, liryka i dramat, ale także literaturę naukową. Poetyka opiera się głównie na czytaniu tekstów teoretycznoliterackich z zeszłego stulecia, często dużo starszych od nas. Trzeba lubić czytać takie rzeczy, a jeśli nie lubić, to chociaż umieć. Przyznam, że ja jeszcze się uczę.

Powiem Wam jednak, że czytanie w ogóle, w rozumieniu, nazwijmy to, blogerskim, a także pisanie, prowadzenie tych blogów, naprawdę potrafi się przydać. Lubimy czytać, więc nie przeraża nas sam fakt, że musimy coś przeczytać na zajęcia. Lubimy pisać, więc nie przeraża nas sam fakt, że musimy coś napisać na zajęcia. Jeżeli naprawdę się do tego przykładamy, robimy mniej błędów, składamy bardziej sensowne zdania, wiemy, jak pod względem technicznym przygotować tekst (np. że musi być wyjustowany – naprawdę byłam zdziwiona, gdy inni studenci oddawali prace z wyrównaniem do lewej, dla mnie justowanie to norma). Myślę, że bloger książkowy ma dobre zaplecze do tego, by być studentem filologii polskiej, musi jednak wyjść poza swoją strefę komfortu, przekonać się do czytania utworów literackich sprzed dwustu, trzystu czy pięciuset lat, a także tekstów teoretycznoliterackich, które nie dość, że same w sobie, merytorycznie są trudne i mówią o nowych rzeczach, to jeszcze często napisane są stylem naukowym, utrudniającym już i tak trudny do zrozumienia tekst. Trzeba po prostu przestawić się z myślenia o czytaniu jako źródle rozrywki na myślenie, że czytanie to także źródło wiedzy i sposób nauki. Bez tego po prostu nie da się przetrwać na wydziale polonistyki. 

Lubię swoje studia

Mimo że przysporzyły mi, zwłaszcza na początku, sporo nerwów i czułam się długo zdezorientowana, to naprawdę zdążyłam polubić swoje studia. Nie czytamy tam książek ani wierszy na potęgę, nie zajmujemy się całe dnie interpretacją utworów lirycznych, nie piszemy własnych – jak mogłoby się niektórym niezorientowanym wydawać. Filologia polska to właściwie nieco inne niż dotychczas spojrzenie czy to na język, czy to na literaturę. Mam na myśli, że inne od spojrzenia szkolnego. Ale także inne od spojrzenia blogerskiego. Przede wszystkim dlatego, że na blogach recenzujemy głównie książki z literatury popularnej. Na studiach nie usłyszymy (przynajmniej nie na pierwszym roku, a później też raczej nie) o Mrozie czy Bondzie. Co nie oznacza, że czytamy samych Kochanowskich i Mickiewiczów. Współczesnych autorów także się omawia (pamiętajmy, że współczesność zaczyna się mniej więcej po II wojnie światowej), ale sięga się po tych z wyższej półki, którzy wykraczają poza obszar literatury popularnej i reprezentują sobą coś więcej, a nie są nastawieni głównie na rozrywkę. Dzięki temu poszerzam horyzonty, poznaję nowych twórców – a co może być lepszego dla blogera książkowego? 


Nie mam pojęcia, czy to, co napisałam, ma jakikolwiek sens i komuś się przyda. Ale chciałam coś takiego napisać. No to napisałam. Wolny kraj. :D

16 komentarzy:

  1. Zamierzałam iść na filologię polską, ale po wielu przemyśleniach zdecydowałam się na pedagogikę. Nie jest to szczyt moich marzeń, ale nie mam innego wyjścia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że warto wybierać po pierwsze to, co lubimy, a po drugie to, w czym chcemy pracować. Oczywiście jeśli ma się takie możliwości.

      Usuń
  2. Pójście na filologię polską, bo lubi się czytać, jest kompletnie bez sensu, bo przykładowo ja nie potrafię czytać pod przymusem, a pierwszą lekturą, którą przeczytałem na studiach w całości był Mistrz i Małgorzata na trzecim roku. No i załóżmy, że takich ludzi, którzy nie lubią przymuszania jest więcej. Ja się w sumie naprawdę zajarałem czytaniem dopiero pod koniec drugiego roku studiów, wcześniej czytałem do kilkunastu książek rocznie, teraz się czasem trafi dwucyfrowa liczba w miesiąc. Co do tego, że nieprawdą jest, że na polonistyce nic nie trzeba robić, to muszę przyznać, że da się przejść te studia bez nauki, ale można na tym nieco ucierpieć finansowo - warunek z gramatyki opisowej do najtańszych nie należy, tak jak i zdawanie egzaminu pięć razy. :D Po czasie uważam, że pójście na filologię polską było jednym z moich lepszych życiowych wyborów, dziękuję mojej polonistce z liceum, że mnie trochę na nie nakierowała i pozdrawiam - student (od października) piątego roku filologii polskiej. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ale w końcu będzie trzeba za n-tym razem zdać tę gramatykę, czyli de facto będzie trzeba wkuć solidną dawkę wiedzy. :D Chyba że po tych warunkach i kilku egzaminach to już jakoś samo przychodzi. xD
      Mam nadzieję, że też tak powiem za kilka lat, chociaż ja już teraz nie żałuję. W sumie to nie wyobrażam sobie siebie na innym kierunku. :)

      Usuń
  3. Czekam za wynikami rekrutacji. Mój pierwszy wybór to właśnie filologia polska na UW. Ciągle się jednak zastanawiam nad innymi dwoma kierunkami na które złożyłam (bo wszystkie mnie kręcą). Cieszę się, że napisałaś tego posta, bo mam wrażenie, że wiele osób uważa filologię polską za jakąś zapchajdziurę, jeśli na inny kierunek się nie dostanie... Szkoda że panuje takie przekonanie, tym bardziej że specjalizacje są bardzo różne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powodzenia przede wszystkim! :)
      Tak, mam poczucie, że wiele osób, zwłaszcza studentów kierunków ścisłych, uważa ten kierunek za taką, jak to ładnie nazwałaś, zapchajdziurę. Coś, na co można iść, żeby się nie narobić, a mieć wyższe wykształcenie. Niestety szybko można się przejechać na takim myśleniu. Nie mam oczywiście sama porównania z innymi studiami, ale słyszałam na przykład od studentki dziennikarstwa, że za dużo nie muszą robić.
      Właśnie, wiele osób nie wie też, ile jest możliwości po polonistyce. Bo oprócz specjalizacji nauczycielskiej są jeszcze cztery inne, które kształcą w różnych kierunkach.

      Usuń
  4. Wybór studiów to stosunkowa odległa przyszłość dla mnie, ale i tak pomału zaczynam grzebać na co by tu pójść i co mogłoby mnie zainteresować. Post czyta się bardzo dobrze i trochę klaruje mi sytuację -polonistka to chyba nie do końca ten kierunek, który chciałabym obrać, aczkolwiek kto wie czy nie zmienię zdania? Przede mną jeszcze kilka lat na rozmyślania, kim w tym życiu chciałabym być. W każdym razie napisałaś przydatną notatkę - nie tyko dla maturzystów ;) Pozdrawiam, Wielopasja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetnie, że przydała się także Tobie. :D Ja przez kilka lat byłam zdecydowana, a potem w liceum zmieniłam zdanie jeszcze kilka razy. Masz jeszcze czas. :)

      Usuń
  5. Ja ukończyłam filologię polską i nie polecam nikomu tego kierunku. Po pierwsze nie ma pracy. Po drugie wykładowców miałam koszmarnych. Po trzecie połowa przedmiotów była zapychaczem czasu.
    Z perspektywy czasu studia te były pomyłką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kończę trzeci rok, od roku pracuję w zawodzie związanym z polonistyką. Na roku mam jeszcze kilka takich osób, a i ludzie ze starszych roczników z tego co słyszę problemu nie mają - praca to kwestia względna.

      Usuń
    2. A moim zdaniem pracy można nie mieć po każdym kierunku, jak i można mieć po każdym kierunku. Kwestia tego, kim się jest, co się umie i czego się oczekuje. Mamy takie czasy, że często jeden kierunek nie wystarcza, więc może warto myśleć też w tę stronę. Ja nadal rozważam studiowanie jakiejś innej filologii, bo znając dobrze język obcy i język polski, myślę, że mogłabym iść w stronę tłumaczenia. Tylko że tutaj też należy wyjść trochę poza strefę komfortu i celować w mniej popularne języki. Studia nie dają i wydaje mi się, że nigdy nie dawały gwarancji pracy. Trzeba być elastycznym.

      Usuń
  6. Poszłam na polonistykę, bo chciałam się nauczyć lepiej pisać. Nie pomogło, uwagi do tekstów to na mojej uczelni bardzo rzadkie zjawisko. A mimo to nie żałuję, bo i tak dowiedziałam się mnóstwa rzeczy, których się nie spodziewałam dowiedzieć i ostatnie trzy lata były bardzo ciekawe. I intensywne, bo nie da się zaprzeczyć, że polonistyka jest trudnym kierunkiem. Mam porównanie z zarządzaniem i ekonomią, które na różnych stopniach ukończyłam i żadne z nich nie zajmowało mi tyle czasu, nie wymagało takiego wysiłku jak właśnie filologia. Prawdą niestety jest, że przyjmuje się na nią wszystkich (przynajmniej tak było do ostatniego roku, w tym pewnie trochę się zmieni). Tylko że dostanie się na studia jeszcze nie oznacza ich skończenia - u mnie z czterdziestu paru na pierwszym roku do końca dotrwało 9.
    Kwestia trudności i przedmiotów to jednak w dużej mierze kwestia wykładowcy. Z poetyką mieliśmy ten problem, że wykładowca był nie bardzo i nie wychodziło mu przybliżenie czasem trudnych zagadnień. Z HLP wykładowca był cudowny i z zajęć naprawdę dużo się pamiętało. Ale lista lektur i tak śniła się po nocach, jeśli już człowiek zdecydował się spać zamiast czytać :D Gorzej też wspominam gramatykę historyczną - to dopiero fantastyka, na dodatek dla mnie koszmarnie nudna.
    A co do popkultury - to zależy od przedmiotów do wyboru, badań własnych w ramach pracy licencjackiej, zainteresowań. W skrócie: zależy od uczelni. Faktycznie, Mroza i Bondy w lekturach nie spotkamy, ale napisać pracę licencjacką można. I spędzi się z nimi 1,5 roku ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, u mnie jest 300 miejsc na pierwszym roku, więc istnieje spora szansa na dostanie się, tak mi się wydaje. Jednak tak jak mówisz – dostanie się to nic, bo nie każdy tam przetrwa. Podobno na drugim roku jest o połowę mniej, czyli odpada 150 osób. To jest sporo.
      Gramatykę historyczną będę chyba miała na drugim roku. Już różne opinie słyszałam, ale raczej same niedobre. Już się boję. xD
      To fakt, mi chodziło o stricte zajęcia. Chociaż miałam taki wykład teraz – Współczesne Zjawiska Literackie. I przejechałam się, bo współczesne oznaczało tutaj mniej więcej lata 60-90 ubiegłego wieku... D:

      Usuń
  7. Cóż, znam koleżankę, która poszła na filologię polską, a nienawidzi czytać książek. Moim zdaniem kierunek jest naprawdę fajny, jednak nie wiązałabym z nim przeszłości. Teraz, gdybym mogła ponownie wybierać to, co chciałabym studiować, to zmieniłabym to na jakieś studia techniczne, a co do książek.. One zawsze były, są i będą moją pasją, nie wyobrażam sobie dnia bez nich i nie potrzebuję studiów, by móc je nadal czytać, chociaż wiadomo, że bylyby one fajnym uzupełnieniem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To już mnie dziwi takie podejście, jak Twojej koleżanki. :D
      To zależy, jak traktuje się czytanie. Dla wielu to po prostu rozrywka i nie ma w tym nic złego (wręcz przeciwnie nawet!), ale zdarzają się tacy dziwacy jak ja, którzy chcieliby też coś więcej od tych książek niż tylko rozrywkę. I wtedy polecam filologię polską. :D

      Usuń
  8. Kiedyś chciałam iść na polonistykę (właśnie dlatego wybrałam liceum o profilu humanistycznym). W porę jednak zdałam sobie sprawę ze swojego błędu i faktu, że ja przecież tak naprawdę nie lubię języka polskiego. Owszem, czytam i piszę, ale to nie zobowiązuje mnie do lubienia tego języka. :D
    W tym roku piszę maturę, a po niej, wybieram się na filologię, tak, ale angielską. Anglistyka o wiele bardziej przypada mi do gustu i choć nie mam angielskiego w przedmiotach rozszerzonych, jestem pewna, że dam sobie z nim radę. :D

    Pozdrawiam,
    Izz z Heavy Books

    OdpowiedzUsuń