4 października 2015

#22 Dzień zwierząt – adopcja jest fajna!

Dzisiaj jest Dzień zwierząt, więc pomyślałam sobie, że to dobra okazja do napisania takiego postu. Z książkami niewiele ma wspólnego, ale myślę, że mi to wybaczycie. :)


W ludzkim życiu od tysięcy lat niezbędnym elementem są zwierzęta. Udomowiliśmy wiele gatunków, uczyniliśmy ze zwierząt towarzyszy, najlepszych przyjaciół, a nawet członków rodziny. Istnieje teza, że dzieci lepiej wychowują się ze zwierzakami, uczą się odpowiedzialności, nabierają empatii. Ponadto wszyscy chyba zgodzą się z tym, że pies czy kot poprawia nastrój i zmniejsza poczucie samotności. Potrzebujemy zwierząt. Ale należy spojrzeć też w drugą stronę – to zwierzęta potrzebują nas. 



Polskie schroniska i fundacje pękają w szwach od przeróżnych zwierzaków szukających domu. Psy będące nieudanym prezentem, nieokiełznane koty, których wychowanie sprawiało właścicielowi za dużo problemów, różne gryzonie, ptaki i gady, które okazały się tylko chwilową zachcianką dziecka... Porzucone w szczerym polu, z dala od domu, tak żeby nie wróciły, zostawione przywiązane do drzew w lesie, odebrane właścicielom, którzy je zaniedbywali – nie chcę oceniać takich działań, chciałabym tylko powiedzieć dwa słowa: one czekają. Potrzebują domu i właściciela, który okaże im serce, zaopiekuje się, pokaże tę dobrą stronę człowieka. Zwierzęta są jak ludzie – mają nadzieję mimo tego, że się zawiodły. Odrobinę dobroci i zainteresowania potrafią odpłacić z nawiązką. Poczułam to na własnej skórze.

Mój pies Hachiko

Odkąd pamiętam (dosłownie), miałam psa. Nazywała się Misia i trafiła do mojego domu przypadkiem. Wiąże się z nią cudowna historia pokazująca, że to pies wybiera sobie właściciela, ale nie chcę wybiegać poza temat. Misia była znajdką, prawdopodobnie zgubiła swojego pana (lub specjalnie uciekła albo została wyrzucona – bała się smyczy, więc to tez jest możliwe) i miała około roku. Ja miałam wtedy cztery lata. Była moim pierwszym, ukochanym psem i naprawdę nie pamiętam ani jednej z sytuacji „sprzed Misi”, za to pamiętam, jak do nas trafiła i jak wybierałam jej imię. Niestety życie psa trwa znacznie krócej niż człowieka – Misia zdechła w 2012 roku. Strata zwierzaka jest bolesna, zwłaszcza wtedy, gdy traktuje się go niemal jak członka rodziny. Już wcześniej ustaliłam z rodzicami, że następnego psa weźmiemy ze schroniska. Ale zanim zrobiliśmy to, minęły cztery miesiące, które pod pewnym względem nie były dobre. Co prawda Misia nigdy nie była bardzo energiczna, był z niej raczej mały leniuszek, ale w domu i tak zrobiło się niesamowicie cicho. Nie było kogo pogłaskać, do kogo się przytulić, z kim wyjść na spacer. Więc czekałam na wzięcie nowego psa, żeby jakoś zaleczyć rany po śmierci poprzedniego (dla niektórych może brzmieć to okropnie, ale uwierzcie – nie ma lepszego lekarstwa na smutek po stracie psa, jak wzięcie nowego, zwłaszcza szczeniaka).

Hachi trafiła do nas 9 marca 2013 roku. W schronisku siedziała w niezbyt dużej klatce, ponieważ była nowym psem i miała jeszcze okres kwarantanny. Na początku nie zwróciłam z rodzicami na nią uwagi, poszliśmy do boksów pooglądać inne psy. Było mnóstwo cudownych i najlepiej wzięłabym je wszystkie. Jeśli ktoś był kiedyś w schronisku, to wie, jak zwierzęta reagują na ludzi – zazwyczaj skaczą i szczekają, chcąc się pokazać albo po prostu czekając na zwykłe poklepanie po głowie. Potrzeba domu i miłości jest widoczna jak na dłoni. Wybór był trudny, więc wyszliśmy na korytarz. Tam właśnie stała klatka z Hachi. Podeszliśmy do niej. Półroczny, trzyipółkilogramowy pies zaczął skakać i piszczeć na nasz widok, a gdy tylko podeszliśmy – lizać nas po rękach. Pracownik schroniska wypuścił ją z klatki i wtedy dopiero się zaczęło... Przyszła Hachi okazała się być bardzo energicznym, skocznym i szybkim psem! Biegała po całym korytarzu, ciesząc się, że w końcu wyszła z klatki. Nagle wybór psa przestał być problemem – pies wybrał nas. Znowu. Okazało się, że okres kwarantanny właściwie się kończył, a więc psa można było już zaadoptować (Hachi znalazła dom w ekspresowym tempie – nie zdążono jej nawet wpisać do spisu psów do adopcji i nadać imienia).

Skąd takie imię? Znacie historię tokijskiego psa Hachiko? Pewien pies rasy Akita codziennie odprowadzał swojego pana na dworzec kolejowy i przyprowadzał do domu, gdy wracał z pracy. Pewnego dnia jednak właściciel umarł (w pracy). A pies przez kilka kolejnych lat nieustannie przychodził na ten sam dworzec, o tej samej godzinie, z nadzieją, że jego pan wróci. W Tokio powstał nawet pomnik na jego cześć. Zainteresowanych odsyłam do filmu – jest świetny. Co ciekawe, nie miałam pojęcia o tym psie, gdy wybierałam imię dla mojego. Po prostu lubię kulturę japońską, a to imię pojawiło się w jednym z moich ulubionych anime („Nana”), więc stwierdziłam, że się nada. Dopiero potem powiedziano mi o filmie i tej historii. I wiecie co? Hachi jest dokładnie taka, jak tamten pies. Bardzo wierna i czujna, dobrze czuje się tylko wtedy, gdy ma w domu całą swoją trójkę – mnie i moich rodziców. Pana nie odstępuje na krok. Gdyby odprowadzała go do pracy, to jestem pewna, że zachowywałaby się tak samo. Poza tym jest cudownym, bardzo inteligentnym psem. Szybko nauczyła się kilku podstawowych sztuczek (siad czy daj łapę), a ponadto umie dużo innych, bardziej niezwykłych – od przybijania piątek lewą i prawą łapą, po przytulanie się czy kładzenie główki (na pierwsze reaguje w stosunku do mojej mamy, na drugie w stosunku do mnie, ale chodzi o dokładnie to samo). Poza tym rozumie bardzo dużo słów – ma trzy zabawki i każdą rozróżnia, na słowo przekąska szaleje (dzień bez ulubionego ciasteczka to dzień stracony!), wie, co to znaczy, kiedy pan proponuje jej wyjazd na rybki itd. 

Adopcja jest fajna

Nie piszę tego wszystkiego, żeby pochwalić się swoim psem (okej, to też, bo jestem jej absolutną fanką :>). Chodzi o to, że psy ze schroniska wcale nie są gorsze od psów z hodowli. One też są bardzo mądre i pojętne, chętne do nauki i tresury, a poza tym oddane i mocno kochające. Ale wielu z nich często nie jest dane przekonać się ponownie do człowieka. Całe życie spędzają w schronisku. A przecież adopcja nic nie kosztuje (ewentualnie symboliczną zapłatę jako datek na rzecz schroniska, oczywiście ile kto może dać), podczas gdy cena psów z hodowli często przekracza kilka tysięcy złotych. Jeśli komuś zależy na psu rasowym – zapewniam, że i takie znajdują się w schroniskach.

Chciałabym zachęcić, przekonać do adopcji. Adopcja naprawdę jest fajna, dobra, bo poza świetnym przyjacielem, zyskuje się też bezcenne poczucie, że uratowało się choć jedno istnienie – że jakiś pies, kot czy inne zwierzę dzięki nam odzyskało wiarę w człowieka, znalazło swój dom i zasmakowało miłości. 

Jeśli ktoś jest zainteresowany adopcją, to polecam albo wybrać się do schroniska, albo poszukać stronę internetowej lub stronę na facebooku schroniska w pobliżu swojego miejsca zamieszkania. Mam polubioną stronę schroniska, z którego wzięłam Hachi, i niemal codziennie widzę zdjęcie i opis jakiegoś psiaka lub kociaka. Wierzę, że każde z nich znajdzie swój dom. Są to piękne, mądre, najczęściej jeszcze młode zwierzaki, których historia niekiedy aż mrozi krew w żyłach. Dobrze jest, gdy są odnajdywane jako bezpańskie, ale gorzej, gdy trafiają do schroniska z powodu nieodpowiedzialności właścicieli. Dlatego przy  rozważaniu adopcji prosiłabym także o zastanowienie się, czy ma się warunki i chęć na całe zwierzęce życie, aby przyjąć zwierzaka do siebie. Powinna być to przemyślana decyzja. Nie oddawajmy zwierząt, nie łammy im serc. Wielu ludziom trudno to zrozumieć, ale zwierzaki też czują i dużo rozumieją.


A teraz nie byłabym sobą, gdybym tego nie wstawiła. Poniżej znajduje się gif, który zrobiłam z przeróżnych zdjęć Hachi (moja komórka to w 90% jej zdjęcia, czy to już obsesja?). Tak, gdzieś tam w środku to ja. ;)
Zapraszam do obejrzenia i jeszcze raz: polecam adopcje! :)

 

1 komentarz: