4 lipca 2018

[196] Kiedy masz wrażenie, że coś jest nie tak... – „Inwazja porywaczy ciał” [recenzja premierowa]



„Inwazja porywaczy ciał” została po raz pierwszy wydana w 1954 roku. Łączy w sobie elementy powieści grozy oraz fantastyki naukowej. Jest to kolejne wznowienie klasyki od wydawnictwa Vesper, i to kolejne poruszające tematykę napaści obcej cywilizacji na Ziemię. Niedawno recenzowana „Wojna światów” była w moim odczuciu ciekawym doświadczeniem czytelniczym, ale studwudziestoletnie wyobrażenie kosmitów bardziej mnie rozbawiło, niż przeraziło. Jak było w przypadku wizji o połowę młodszej, ale jednak z perspektywy dzisiejszych czasów już starej?

Miles Bennell jest lekarzem w niewielkim miasteczku Mill Valley. Pewnego dnia do jego gabinetu przychodzi Becky Driscoll, z którą kiedyś przyjaźnił się i spotykał. Kobieta jest zaniepokojona zachowaniem swojej kuzynki Wilmy, według której jej wujek Ira, choć wygląda i zachowuje się tak jak dotychczas, nie jest już tą samą osobą. Wilma czuje się tak, jakby ciało jej wuja zajęła jakaś inna istota, jednocześnie trudno jej wyjaśnić, dlaczego ma takie poczucie. Miles wybiera się w odwiedziny do rodziny Becky, mimo to nie zauważa żadnych różnic w wyglądzie i zachowaniu Iry. Przyczyny szuka raczej w psychice Wilmy. Szybko jednak musi zweryfikować swoje zdanie, gdyż w Mill Valley niczym zakaźna choroba rozprzestrzeniają się myśli o tym, iż w bliskich mieszkańców owego miasteczka zaszły jakieś zmiany. Wkrótce w piwnicy pisarza Jacka Beliceca zostaje odkryty kokon, a gdy żona Jacka, Theodora, spostrzega, że zamienia się on w jej męża, przestraszona czym prędzej zwraca się o pomoc do Milesa.

Umysł ludzki zawsze poszukuje przyczyny i skutku. Wszyscy wolimy odpowiedzi tajemnicze i podniecające od prostych i nudnych.

Znasz to uczucie, że wszystko wydaje się na swoim miejscu, a jednak masz przemożne wrażenie, że coś jest nie w porządku? Wchodzisz do pokoju i dopada cię myśl, że zaszła w nim jakaś zmiana, chociaż wyszedłeś tylko na moment, a poza tobą nie ma w domu żywej duszy. Czy na pewno postawiłeś tu ten kubek? Książki naprawdę leżały na biurku w takim nieładzie? I gdzie są klucze, które jeszcze przed chwilą na pewno tu zostawiłeś? W jakimś irracjonalnym przeczuciu spoglądasz za siebie, pewny, że zobaczysz ducha, ale nic się nie dzieje. Po chwili śmiejesz się sam z siebie i wracasz do tego, co zajmowało cię przed tą dziwaczną sytuacją. Zapominasz. A gdyby przenieść to uczucie z rzeczy czy z pomieszczenia na osobę? Do domu wraca twoja mama, ale odkąd tylko przekroczy próg, ty masz pewność, że to nie ona, chociaż wygląda i zachowuje się tak samo jak zawsze. Zmiany są drobne, ale kiedy zaczynasz o nich myśleć, dostrzegasz je z łatwością. To inne – puste, pozbawione błysku – spojrzenie, nieco skrzywiony, fałszywy uśmiech, mniej entuzjazmu w głosie albo niewłaściwe gesty. Jakkolwiek idiotycznie to brzmi, wiesz, że to, co wygląda jak twoja mama, jest nią tylko na zewnątrz, a wewnątrz… to coś zupełnie obcego.

Właśnie taka sytuacja spotyka bohaterów książki Jacka Finneya. Z początku Miles Bennell podchodzi do tej sprawy medycznie i przyczyny problemu szuka w psychice, dlatego pierwszych pacjentów kieruje do znajomego psychiatry, Manfreda Kaufmana. Kolejne przypadki tej „choroby” zasiewają w Bennellu ziarno niepewności, coraz mniej bowiem wygląda to na zbiorową obsesję. Odnaleziony kokon całkowicie zmienia jego sposób myślenia. Kokon zaczyna zmieniać się w Jacka Beliceca, ale szybko zostaje zniszczony. W tym momencie objawia się w całej swej okazałości tematyka książki Finneya. Coś, co z początku mogło brzmieć jak powieść psychologiczna o zataczającym coraz szersze kręgi szaleństwie, zamienia się w historię o inwazji obcej cywilizacji, której przedstawiciele sukcesywnie zajmują miejsca ludzi, czyniąc to wręcz niezauważalnie dla wszystkich oprócz bliskich tych, którzy padli ich ofiarą. 

Setek lat wymagało uznanie faktu, że Ziemia jest okrągła. Cały wiek wzbraniano się przed poglądem, że krąży wokół Słońca. Nie cierpimy nowych faktów czy dowodów, ponieważ mogą zmusić nas do zrewidowania poglądów w sprawie tego, co jest możliwe, a co nie. Taka rewizja to nic przyjemnego.

Książkę Jacka Finneya czyta się zaskakująco dobrze jak na powieść science fiction liczącą już ponad sześćdziesiąt lat. Wizja Finneya zachowuje świeżość, mimo że motyw opanowywania ciał i umysłów ludzi przez obce cywilizacje nie jest w popkulturze czymś nowym (choć od tej książki prawdopodobnie się zaczął). Tajemnicze, bezkształtne kokony, pojawiające się znikąd w małym kalifornijskim miasteczku i przybierające postać jego mieszkańców w połączeniu z poczuciem, że coś jest nie w porządku, robią w tej książce niesamowity klimat. Pojawiają się wątpliwości, komu można zaufać, kto jeszcze jest sobą, a kto już nie, czy wszyscy bohaterowie, z którymi rozmawia Miles, są ludźmi, czy zostali już zastąpieni, aż w końcu czy sam Miles jest jeszcze Milesem. „Inwazja porywaczy ciał” trzyma w napięciu, co sprawia, że trudno się od niej oderwać. 



Mimo że motyw małego miasteczka, w którym każdy zna się z każdym, był wykorzystywany na tysiące sposobów, właśnie on – oprócz napaści obcej cywilizacji na ludzkość – jest dla mnie najmocniejszym punktem tej książki. Paranoja zaczyna udzielać się nie tylko zamieszanym w sytuację bohaterom, ale także czytelnikowi. Tak niezauważalna podmiana człowieka na istotę pozaziemską działa na wyobraźnię, zasiewa ziarnko niepewności i dodaje nutkę niepokoju. Co prawda raczej nie można powiedzieć, że „Inwazja porywaczy ciał” to rasowy horror, raczej nikomu nie zmrozi krwi w żyłach, jednak takie spokojne, niewymuszone budowanie poczucia grozy bywa czasem dużo cenniejsze niż straszenie wprost dosadnymi obrazami, i tak jest właśnie w moim odczuciu w przypadku książki Finneya. Z tego względu myślę, że „Inwazja…” będzie dobra zarówno dla tych, którzy na powieściach grozy zjedli zęby, jak i dla tych, którzy zwykle nie sięgają po książki zawierające chociażby elementy tego gatunku. Dla pierwszych będzie to wartościowe spotkanie z klasyką, dla drugich doświadczenie przyjemnego dreszczyku emocji, bez strachu, ale za to z wrażeniem, że coś jest nie tak.

Można „Inwazję porywaczy ciał” odczytywać na głębszych poziomach. Łączy się tę powieść ze współczesną autorowi sytuacją polityczną, tj. z zimną wojną. Ponoć powieść ta to alegoryczne ukazanie relacji amerykańsko-radzieckich, antykomunistycznych nastrojów i zagrożenia wybuchem III wojny światowej. Są to z pewnością cenne uwagi, jestem jednak zdania, że klasyka ma często wiele do zaoferowania na poziomie fabularnym, a sięgamy po nią już na tyle rzadko, że dodatkowe głębsze sensy mogą co niektórych raczej zniechęcić, a nie zachęcić. Tak więc zaznaczam, że „Inwazja porywaczy ciał” to przede wszystkim książka świetna pod względem fabuły, wprowadzonego napięcia i wykreowanej atmosfery, którą warto z tego względu poznać. Polecam serdecznie.

Informacje o książce:
Autor: Jack Finney
Tytuł oryginalny: The Body Snatchers
Ilość stron: 220
Literatura: amerykańska
Wydawnictwo: Vesper
Moja ocena: 8/10

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Vesper!

10 komentarzy:

  1. Lubie tego typu książki, więc myślę, że jeszcze w tym roku po nią sięgnę.

    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam takie książki - inwazje, obcy, nieco mroku - to coś dla mnie. Zapewne po nią sięgnę.
    Justyna z http://livingbooksx.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Takiego typu książki lubiłam czytać w ciąży :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę, że ta książka mogłaby mi przypaść do gustu. Właściwie tylko raz udało mi się przeczytać powieść oscylującą wokół obcych... Ta pozycja może być niezłym dopełnieniem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli czujesz, że to dla Ciebie, to śmiało. Polecam. :)

      Usuń
  5. Wydaje mi się, że sam motyw lepiej się broni, ponieważ kosmici mają jakiś wygląd i widoczną technologię, która jednak starzeje się szybko. Podmiana ciał i umysłów ma mniej elementów, które po czasie zaczynają trącić myszką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może. W sumie nie zastanawiałam się nad tym. :)

      Usuń