13 listopada 2018

[229] Jak pogodzić się ze stratą dziecka? – „Niebo na własność”


Nie jestem matką, ale wydaje mi się, że dla każdego rodzica najgorszą rzeczą, jaka może go spotkać, jest śmierć dziecka. Każda utrata bliskiej osoby jest bolesna, ale to śmierć dziecka wydaje się wywierać na człowieku największe cierpienie. Naturalnym jest, że umierają starzy ludzie, naturalnym jest, że najpierw utracimy dziadków, potem rodziców, a później to my umieramy. Bo taka jest kolej rzeczy. Jednak zupełnie nienaturalnym jest dla nas to, że umiera dziecko, bo to ono powinno przeżyć rodziców, nie odwrotnie. Jak więc poradzić sobie najpierw z nieuleczalną chorobą, a potem śmiercią syna lub córki? Czy to jest w ogóle możliwe?


Jack jest długo wyczekiwanym potomkiem Anny i Roba. Przyszedł na świat po długich próbach zajścia w ciążę i kilku poronieniach, nic dziwnego więc, że jest ich największym szczęściem, a ich życie kręci się wokół niego. Harmonia trwa jednak do czasu, gdy Jack najpierw spada z roweru po tym, jak źle się poczuł, a jakiś czas później mdleje. Diagnoza jest druzgocąca – u Jacka wykryto złośliwy nowotwór mózgu. Pierwsza operacja daje chwilowy spokój, lecz kiedy Anna i Rob powoli dochodzą do siebie i znów zaczynają spoglądać w przyszłość optymistycznie, sytuacja się powtarza. Okazuje się, że dla Jacka nie ma szansy. Zrozpaczeni rodzice coraz bardziej się od siebie oddalają z powodu innych poglądów na to, co będzie najlepsze dla ich syna. 

Luke Allnutt podejmuje w „Niebie na własność” niezwykle trudną, zwłaszcza emocjonalnie, i wydaje mi się, że dość rzadką tematykę, jaką jest ciężka choroba i śmierć dziecka. Autor zdecydował się zwrócić uwagę na dwie skrajnie od siebie różne postawy, jakie może przyjąć rodzic w obliczu takiej tragedii. Anna i Rob zupełnie inaczej reagują na chorobę syna. Oczywiście oboje są zrozpaczeni, jednak Rob zdaje się poszukiwać chociażby odrobiny nadziei, podczas gdy Anna próbuje w jakimś sensie pogodzić się z losem i postarać się zapewnić Jackowi jak najlepsze życie – a sobie jak najlepsze wspomnienia. Rob, przekopując Internet w poszukiwaniu alternatywnego sposobu leczenia Jacka, natrafia na forum, na którym rodzice dzieci dotkniętych chorobą dzielą się swoimi przeżyciami i wspierają innych. Pewien wpis daje mu nadzieję, kiedy okazuje się, że jest w Czechach klinika, która zajmuje się przypadkami takimi jak Jack i która daje nadzieję na jego wyleczenie – a przynajmniej szansę, której nie dają lekarze. Anna jednak zupełnie się temu sprzeciwia, nie chce narażać Jacka na niepewne sposoby leczenia i woli skupić się na tym, aby reszta jego życia była szczęśliwa i w miarę możliwości bezbolesna. Jako że narracja prowadzona jest z perspektywy Roba, czasami trudno zrozumieć Annę, która w oczach Roba wydaje się chłodna i o wiele mniej przejęta nieuchronną śmiercią dziecka od Roba. To jednak tylko pozory. Trzeba pamiętać, że oboje mają trochę racji, a tak naprawdę żadne wyjście z takiej sytuacji, żadne zachowanie nie może być uznane za to najlepsze – bo śmierć dziecka to coś, co wymyka się w jakimś stopniu racjonalnemu myśleniu, coś, co wymaga od człowieka zupełnego przewartościowania życia. 



Ponadto autor zwraca też uwagę na to, co dookoła. Rodzice Jacka zauważają, że choroba ich syna jest szokiem dla ich znajomych – ale szokiem krótkotrwałym, po którym jest, w przeciwieństwie do nich, powrót do normalności. Spostrzegają też, że nikt tak naprawdę nie jest w stanie choćby w minimalnym stopniu wczuć się w ich sytuację – trudno znaleźć tu chociaż jedną osobę, która zachowała się w porządku, nie rozdmuchała choroby Jacka, nie udawała, że nauczyło ją to doceniać każdy dzień (a zdarzali się tacy, którzy „poruszeni” jego chorobą pisali długie posty na Facebooku o umiłowaniu życia i drobnych rzeczy), i nie unikała tego tematu. Z drugiej strony są też ludzie, którzy na nieszczęściu innych chcą się po prostu wzbogacić. Nie wejdę w szczegóły, żeby nie spoilerować, natomiast uderzające jest to, że istnieją takie osoby, które potrafią dać fałszywe nadzieje zrozpaczonym rodzicom i nie czuć się z tego powodu źle. 

„Niebo na własność” jest książką niezwykle wzruszającą. Ładunek emocjonalny jest tu ogromny, więc wydaje mi się, że ta powieść jest w stanie poruszyć nawet najbardziej zatwardziałe serca. Mimo że tematyka jest niełatwa, czytając „Niebo na własność”, można doświadczyć całej gamy emocji – bo owszem, jest przepełniona smutkiem, rozpaczą i cierpieniem, ale jest w niej także sporo dobrych, szczęśliwych chwil, świadomość tego, że Jack był kochany i po jego odejściu nic się w tej kwestii nie zmieni, dodaje otuchy, a koniec końców, choć brzmi to banalnie, czas leczy rany – i zawsze następuje pogodzenie z losem. Jeśli więc szukacie czegoś, co chwyci Was za serce, wyciśnie z oczu trochę łez, ale pokaże też przepiękną historię o rodzicielskiej miłości, to „Niebo na własność” może być świetnym wyborem.

Informacje o książce:
Autor: Luke Allnutt
Tytuł oryginalny: We Own the Sky
Ilość stron: 400
Literatura: angielska
Wydawnictwo: Otwarte
Moja ocena: 9/10

Książkę przeczytałam w ramach book touru organizowanego przez Olę z bloga Nieuleczalny książkoholizm, dziękuję! ♥

2 komentarze:

  1. Nie wydaje mi się, żeby śmierć dziecka i nieuleczalna choroba były czymś, o czym się nie pisze. Pisze się, owszem. Czytalam kilka takich książek. Ale faktycznie zawsze są to lektury bardzo emocjonalne i budzące w człowieku jakiś niepokój, bo tak przecież nie powinno być.
    Mam nadzieję, że w niedługim czasie uda mi się sięgnąć po tę książkę :)

    mrs-cholera.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja nie czytałam i trudno mi też wskazać jakąś inną tego typu. Może mam jakieś braki w tej sferze. Polecisz coś? :D

      Usuń