10 września 2019

[261] Piekło, o którym się nie mówi – „Dziewczyny z Wołynia”



Uwielbiam książki Anny Herbich. Mimo że autorka oddaje głos swoim rozmówczyniom i tak naprawdę to one mówią przez całą książkę, to Anna Herbich czuwa nad tym wszystkim. Wyobrażam sobie, że umiejętnie dobiera i zadaje pytania (których w jej książkach nie ma, ale które przecież naturalnie muszą się pojawiać w takich rozmowach), a przede wszystkim umiejętnie słucha, dzięki czemu jej rozmówczynie w pełni się otwierają i opowiadają o najboleśniejszych wydarzeniach z ich życia.

Dziewczyny z Wołynia to już kolejna, bo czwarta, książka Anny Herbich. W jej twórczości punktem centralnym jest kobieta – kobieta rzucona w wydarzenia historyczne, które miały miejsce w XX wieku. Było Powstanie Warszawskie, były zsyłki na Syberię, była działalność „Solidarności”, teraz rzeź ludności na Wołyniu podczas II wojny światowej. Wkrótce do tego wszystkie dołączy jeszcze kwestia ratowania Żydów przez Polki, jednak dzisiaj nie o tym.

Dzisiaj o Wołyniu. O Wołyniu, o którym ja – osoba dwudziestodwuletnia, a więc urodzona i wykształcona w całkowicie wolnej Polsce – wiedziałam przed przeczytaniem tej książki zatrważająco mało. Żeby nie powiedzieć: nic. Wołyń był dla mnie hasłem, które wiązałam z II wojną światową, owszem, ale co tam się działo, kto uczestniczył w tych wydarzeniach i dlaczego – o tym już nie umiałabym za wiele powiedzieć. Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek kiedykolwiek w jakiejkolwiek szkole mnie o tym uczył. Dlatego tym bardziej cenna jest ta książka, Dziewczyny z Wołynia.

To straszne, do czego zdolny jest człowiek. Jaką krzywdę może wyrządzić bliźniemu w imię obłędnej, nienawistnej ideologii...

Dziewięć historii dziewięciu kobiet, które przeżyły rzeź wołyńską i zdecydowały się opowiedzieć o z pewnością najtragiczniejszych dla nich wydarzeniach, które miały miejsce już ponad siedemdziesiąt lat temu. Niektóre z nich miały po kilkanaście lat, niektóre zaledwie po kilka, jedna nawet, co szczególnie wstrząsające, nie ma pewności co do tego, w którym roku się urodziła i jak się nazywała. Większość ich krewnych nie przeżyła ludobójstwa, większość z nich została na świecie zupełnie sama, chociaż wszystkie nadal były dziećmi. Obrazy, które malowały mi się przed oczami, kiedy czytałam ich wspomnienia z tamtych wydarzeń, mają kilka wspólnych mianowników: krew, ogień i niewyobrażalne okrucieństwo. 

Czy wybaczyłam zabójcom moich rodziców? Przede wszystkim nigdy ich nie spotkałam, teraz na pewno już dawno nie żyją. Gdyby jednak ktoś przyprowadził i postawił przede mną któregoś z tych ludzi i powiedział: „oto on”, to na pewno nie chciałabym mu odpłacić pięknym za nadobne. Nie pragnę zemsty, odwetu. Z drugiej jednak strony chyba nie zdobyłabym się na wybaczenie.

Wydarzenia, które miały miejsce na Wołyniu od 1943 do 1945 roku, wstrząsają tym bardziej, że napastnikami często byli ludzie utrzymujący wcześniej dobre stosunki z ofiarami. Bo jak wynika z relacji rozmówczyń Anny Herbich, Wołyń był przed wojną niemalże magiczną krainą, idyllą, miejscem, w którym każdy był dla każdego uprzejmy, a przyjaźnie nawiązywały się mimo różnic narodowościowych czy wyznaniowych (większą część Wołynia zamieszkiwali prawosławni Ukraińcy). Wojna zmieniła wszystko, przekreśliła przyjaźnie, wprowadziła na te ziemie nienawiść i doszczętnie zniszczyła ten piękny Wołyń. Jednak nawet w obliczu wojny i nienawiści podsycanej przez nazistów naprawdę trudno zrozumieć, skąd wzięło się w ludziach takie bestialstwo. Zebrane tu opowieści dziewięciu kobiet, które były naocznymi świadkami i bezpośrednimi uczestniczkami tych wydarzeń, po prostu mrożą krew w żyłach. Kobiety te jako małe dzieci lub zaledwie nastoletnie dziewczęta były świadkami zupełnego zezwierzęcenia, niewyobrażalnego okrucieństwa i ogromu cierpienia. Widziały śmierć swoich rodziców, braci i sióstr, w dodatku śmierć zadawaną rękami ukraińskich sąsiadów, śmierć w okropnych męczarniach, okupioną bólem, którym kaci wydawali się wręcz napawać. Jestem wstrząśnięta tylko po przeczytaniu o takich wydarzeniach, nie wyobrażam sobie przeżyć coś takiego i żyć, mając w pamięci takie obrazy. Niewiarygodne, jak wiele zła czai się w człowieku.

Mam żal do władz Polski, że przez tyle lat nic nie robiły, aby godnie uczcić pamięć wymordowanych Wołyniaków. Nasi bliscy nie mają porządnego pomnika, o ich cierpieniach mówi się półgębkiem. Jakby ze wstydem. Wszystko to, aby nie drażnić Ukrainy. Ukraina tymczasem nie ma podobnych skrupułów. Naszym oprawcom stawia pomniki.

W opowieściach tych kobiet uderzyło mnie jednak coś jeszcze poza tragiczną przeszłością. Postawa władz wolnej Polski. Rzeź wołyńska spychana jest na margines, usuwana w cień. To jest ten niewygodny fragment historii, nad którym polskie władze przedkładają dobre relacje między Polską i Ukrainą. Nie ma wątpliwości, że agresorami byli ukraińscy banderowcy, nie ma też wątpliwości, że w rzezi zginęło kilkadziesiąt tysięcy Polaków, a Wołyń jako taki przestał istnieć. Dziś w miejscach, w których mieszkały bohaterki tej książki, są puste pola. Brakuje pomników czy chociażby tablic upamiętniających ofiary ludobójstwa, ponieważ nie jest to mile widziane. To historia, o której nie mówi się głośno, żeby nie popsuć dzisiejszych stosunków międzynarodowych, ale jakie to jest niesprawiedliwe wobec tych osób, które zginęły, a także wobec tych, które przeżyły i są zmuszone patrzeć na taki stan rzeczy. Dzisiaj nie chce się pamiętać o bliskich, których straciły – o ich ojcach, matkach, babciach, dziadkach i rodzeństwie. Muszą o tę pamięć walczyć, upominać się, tak jakby zarówno im, jak i ich bliskim nie należał się żaden szacunek.

Szczerze polecam Wam tę książkę, jak również – jak zawsze – każdą poprzednią i każdą następną książkę Anny Herbich. Trzeba pamiętać zarówno o udziale kobiet w najbardziej przełomowych momentach historii, jak również w ogóle te wydarzenia znać, mieć ich świadomość i chcieć o nich mówić – a książki Herbich pomagają w tych przypadkach.

Informacje o książce:
Autor: Anna Herbich
Ilość stron: 288
Literatura: polska
Wydawnictwo: Znak
Moja ocena: 9/10

1 komentarz:

  1. Mam tę książkę w swojej biblioteczce, ale jeszcze jej nie czytałam. Na taką lekturę muszę mieć odpowiedni nastrój.

    OdpowiedzUsuń