24 września 2017

[153] Trzeba żyć w zgodzie z naturą – „Roślinka”

Autor: Stephen King
Tytuł oryginału: The plant
Ilość stron: 234
Literatura: amerykańska
Moja ocena: 6/10
Wyzwania:











Obdarzone darem telepatii rośliny doniczkowe bywają samotne. Biedne małe roślinki robią się też głodne.


Stephen King urodził się w 1947 roku w Portland w stanie Maine. Zadebiutował w 1974 roku powieścią „Carrie”. Od tamtego czasu sukcesywnie powiększa swój dorobek artystyczny. Napisał ponad pięćdziesiąt powieści i kilkanaście zbiorów opowiadań, a jego książki zostały przetłumaczone na ponad trzydzieści języków. Jest jednym z najbardziej znanych i poczytnych współczesnych autorów. 

Problem z „Roślinką” jest taki, że to first draft – i to nawet niedokończony. Stephen King udostępnił tę książkę (czy raczej jej część) w 2000 roku jako e-book. W związku z tym nie przeszła żadnej fachowej korekty, która choćby uporządkowałaby chaos i wyrzuciła niepotrzebne fragmenty. No i, co najważniejsze, ta książka jest nieskończona, więc na końcu czuć właśnie to nagłe urwanie. Czegoś tu brakuje. Można nawet powiedzieć, że „Roślinka” kończy się happy endem, do którego fabuła raczej nie zmierzała. Ale po kolei.

Zenit to upadające, małe wydawnictwo. Do jednego z jego pracowników, Johna, pisze niejaki Carlos Detweiller, który chciałby wydać w Zenicie swoją książkę. John nie jest zbyt entuzjastycznie nastawiony, ale prosi Detweillera o przesłanie szkicu fabuły i pierwszych trzech rozdziałów, z zastrzeżeniem jednak, że na razie chce tylko sprawdzić książkę i nie obiecuje, że ją wyda. Autor oprócz książki przesyła Johnowi zdjęcia, a ten nabiera poważnych podejrzeń, że mężczyzna, który się z nim skontaktował, jest niespełna rozumu, a co gorsze – mógł popełnić morderstwo, ponieważ na jednym ze zdjęć widać, jak wyciąga serce z otwartej klatki piersiowej innego mężczyzny. John odrzuca jego książkę, a zdjęcia zanosi na policję. Carlos Detweiller tymczasem zaczyna się mścić. Przesyła Johnowi tajemniczą roślinkę.

P.S.
Na górze fuksja
na dole bób
utnę ci jaja
i wykopię grób.

Pomysł na tę książkę jest iście Kingowy. Jak pewnie nietrudno się domyślić – roślinka nie jest zwykłym kwiatkiem. To bluszcz, który zaczyna się niebezpiecznie szybko rozrastać i wydziela zapach, jednak dla każdego człowieka inny – zazwyczaj kojarzący się z przyjemnymi wspomnieniami, jak świeżo zmielona kawa czy dopiero co upieczone przez babcię ciasteczka. Do tego dochodzą jeszcze dziwne rytuały, o których w swoich listach opowiada Detweiller, mające ponoć coś wspólnego z sabatami. No i oczywiście – rozwścieczony psychopata, a właściwie nawet dwóch. Ekstremalnie, ale standardowo jak na Kinga. 

King jest niestety znany ze swojego wodolejstwa i nie uniknął tego także tutaj – co więcej, stworzył postać, która również znana jest z tego, że za dużo gada, zazwyczaj o rzeczach niemających akurat znaczenia. Z tego względu niektóre fragmenty czytało mi się topornie, bo były w gruncie rzeczy o niczym. Ponadto jest jedna postać, która wydaje się zupełnie zbędna, ponieważ jej jedynym zadaniem jest odebranie roślinki, posadzenie jej i zamknięcie w pomieszczeniu, a potem zniknięcie na większą część książki po to tylko, żeby wrócić na koniec, opowiadając przy okazji o swojej sytuacji rodzinnej. Być może gdyby ta książka była skończona, postać Riddleya miałaby więcej sensu, teraz jednak nie jest niezbędna.

Cały dzień – właściwie ostatnie dwa lub trzy dni – przekonywałem samego siebie, że a) nie będę płakać b) nie będę błagać jej o powrót. W końcu zrobiłem c) obie rzeczy naraz.

Ciekawym aspektem „Roślinki” jest jej forma. Ta książka składa się głównie z mejli, listów, pamiętników i wycinków prasowych. Teoretycznie więc nie ma tutaj ciągłej narracji. Czytelnik jednak nic nie traci i nie musi się niczego domyślać, bo pamiętnik Johna (głównie jego, choć Riddleya też) opisuje wszystko dokładnie, włącznie z dialogami. Nie wiem więc, dlaczego King zdecydował się na taką formę, która nie jest zwyczajną narracją, ale de facto zachowuje się tak jak ona, niemniej to zawsze fajna odskocznia i przyznam, że takie książki są dla mnie zawsze w pewien sposób atrakcyjne. Po prostu ciekawie się to czyta i tutaj też zdało to egzamin.

A więc co z tym zakończeniem? Przez większą część książki roślinka wydaje się złem wcielonym, czymś niebezpiecznym, czymś, czego należy się bać i czego należy unikać. Jednak upadającemu Zenitowi tajemniczy, ponoć niebezpieczny bluszcz wręcz pomaga. I nie bardzo rozumiem takie szczęśliwe zakończenie – jak na Kinga jest zbyt radosne i zbyt łatwe. Wydaje mi się, że to również wina tego, że to powieść niedokończona, zwłaszcza że sprawa Detweillera też pozostaje teoretycznie otwarta. Szkoda, naprawdę szkoda, bo wydaje mi się, że „Roślinka” mogłaby być całkiem przyzwoitą książką w dorobku Kinga. Być może nie na miarę „Lśnienia”, „Misery” czy innych, kultowych już jego książek, ale z pewnością taką, na którą warto poświęcić kilka wieczorów.

2 komentarze:

  1. świetna recenzja, uwielbiam ta ksiązke:)

    OdpowiedzUsuń
  2. 6/10 to chyba dobry wynik... mam nadzieję, że kiedyś książka wpadnie mi w ręce
    Kinga

    OdpowiedzUsuń