9 października 2018

[220] Książka na podstawie filmu? – „Omen” [recenzja przedpremierowa]



Hasło „Omen” zapewne kojarzy Wam się w pierwszej kolejności z filmem. A mało kto wie, że istnieje także książka. Tym razem jednak kojarzenie tego tytułu jedynie z filmem jest jak najbardziej słuszne, ponieważ książkowy „Omen” jest tylko nowelizacją scenariusza. Wielu z Was pewnie właśnie krew zmroziła się w żyłach i włosy stanęły dęba – bo jak to tak, książka na podstawie filmu, a nie odwrotnie? To się nie godzi! A jednak. David Seltzer, autor „Omenu”, napisał najpierw scenariusz, a potem dopiero książkę – książkę, która była częścią akcji promocyjnej filmu. Jak mu to wyszło? Czy coś takiego ma w ogóle sens?


Jeremy Thorn jest amerykańskim ambasadorem w Wielkiej Brytanii. Wraz z żoną, która choruje na depresję, od lat starają się o dziecko. W końcu, po kilku poronieniach, kobiecie udaje się donosić ciążę, jednak dziecko rodzi się martwe. Kiedy Jeremy Thorn dociera do rzymskiego szpitala i dowiaduje się o tej tragedii, pewien ksiądz proponuje mu przyjęcie właśnie narodzonego chłopca, którego matka zmarła. Thorn waha się tylko przez chwilę, akceptuje propozycję i postanawia nie mówić o niczym żonie. Para nadaje chłopcu imię Damien. Dziecko rośnie, ale zdaje się nieco inne od swoich rówieśników – prawie nigdy się nie odzywa, nie choruje i jest nadzwyczaj spokojny. Podczas świętowania jego czwartych urodzin niania chłopca popełnia samobójstwo na oczach wszystkich gości. A to tylko pierwsze z szeregu dziwnych, tragicznych zdarzeń, które będą miały miejsce w pobliżu Damiena – chłopca, który urodził się szóstego dnia szóstego miesiąca o godzinie szóstej i który przyszedł na świat, aby szatańskie siły mogły wreszcie zatriumfować.

Za sprawą wydawnictwa Vesper polski czytelnik może po raz pierwszy sięgnąć po „Omen” w polskim przekładzie. Nie jest to więc kolejne przypomnienie klasyki powieści grozy, do czego przyzwyczaił nas Vesper, a raczej zapoznanie się z nią. Gdyby dziwiło Was, dlaczego przez tyle lat – bo aż ponad czterdzieści – „Omen” w wersji książkowej się nie pojawił, warto wiedzieć, że książka ta zawsze stała w cieniu filmu o tym samym tytule, który zresztą w pewnym sensie był najpierw. Mimo że książka była częścią jego akcji promocyjnej, naturalnie więc pojawiła się trochę wcześniej, David Seltzer jako scenarzysta dostał propozycję stworzenia scenariusza do filmu; pomysł na jego nowelizację przyszedł później. Trzeba też dodać, że obok „Dziecka Rosemary” z 1968 roku i „Egzorcysty” z 1973 roku „Omen” w wersji filmowej z 1976 roku jest jednym z najbardziej kultowych horrorów. Jednak z punktu widzenia współczesnego widza film ten mocno się zestarzał i zachwyca już pewnie tylko tych, którzy pamiętają jeszcze jego premierę albo są fanami starego kina. A książka? Jest zaskakująco dobrze napisana i nie odstaje niczym od współczesnych powieści grozy. 

Wszystkiemu, co święte, odpowiada coś, co jest nieświęte. Taka jest natura kuszenia.

Książka osnuta jest wokół fragmentu z Apokalipsy św. Jana, w którym mowa jest o liczbie Bestii – o doskonale nam dzisiaj znanej liczbie sześćset sześćdziesiąt sześć, której symbolikę odczytywano na różne sposoby i pod którą kryć miał się na przykład Neron. Tutaj Antychryst rodzi się szóstego dnia szóstego miesiąca o godzinie szóstej i można powiedzieć, że jest niczego nieświadomym dzieckiem, wokół którego dzieją się różne dziwne rzeczy i które jest dosyć niezwyczajne, ale które samo w sobie nie budzi przerażenia. Damien nie jest przedstawiany jako jedno z tych nawiedzonych dzieci, które siłą umysłu powodują tragedie i katastrofy, nie przemawia grubym, nienaturalnym głosem ani też nie posyła szyderczych spojrzeń czy uśmiechów, aby pokazać, że nie jest tym, kim się wydaje. Miejscami aż trudno uwierzyć, że w ciele – czy może raczej umyśle? duszy? – tego małego uroczego chłopca kryje się taka potężna siła i że jest to szatańskie dziecko, które ma zawładnąć światem oraz doprowadzić do jego zniszczenia. Długo nie wierzy też sam Jeremy, który mimo znaków na niebie i ziemi, mimo ostrzeżeń księdza obecnego przy narodzinach chłopca i zabójstwie prawdziwego syna Jeremy’ego, wypiera tę myśl i nie podejmuje żadnego działania. „Omen” to powieść, która z jednej strony jest pełna akcji i napięcia – książka jest w końcu dosyć cienka, więc gęsto w niej od mocnych wydarzeń popychających naprzód fabułę – ale z drugiej w jakimś sensie spokojna, przynajmniej do momentu, w którym spokojny jest Jeremy Thorn. Mimo że czytelnik raczej szybko zorientuje się, do czego to wszystko doprowadzi – nawet jeśli jak ja nie oglądał nigdy filmu – łatwo udziela mu się nastrój Thorna. Tak on, jak i jego żona Katherine długo zrzucają winę na przypadek, zmęczenie, niedostatecznie mocno przejmują się tym, że Damien woli obecność swojej nowej niani, że zwierzęta się go boją i że chłopiec wpada w panikę w pobliżu kościoła. Czy podejmą walkę w odpowiedniej chwili i kto wyjdzie z tego starcia zwycięsko – tego oczywiście Wam nie powiem. Dodam tylko, że zakończenie powinno być satysfakcjonujące.

Jak wspominałam, w przeciwieństwie do filmu książka się ani trochę nie zestarzała. Mimo że popkultura przyzwyczaiła nas już do symboliki trzech szóstek czy postaci szatańskiego dziecka, „Omen” czyta się świetnie, bez poczucia sztampy, zwłaszcza mając w pamięci to, że Seltzer znacząco przyczynił się do popularyzacji tych tematów. Powieść jest doskonale wyważona, nic nie zakłóca płynnego czytania, można by nawet rzec, że dominują żywe dialogi, a narracja bardzo dobrze je uzupełnia. Mimo że w „Omenie” ważne są odniesienia religijne, a także obecny jest wątek polityczny – w końcu Thorn jest ambasadorem z aspiracjami na prezydenta – nic nie nastręcza trudności w dobrym zrozumieniu książki i orientowaniu się w akcji. Gdybym nie wiedziała, co to za książka i kiedy została napisana, pomyślałabym, że powstała w ciągu ostatniej dekady.


Wydawnictwo Vesper przyzwyczaiło nas już do pięknych wydań, wzbogaconych o ilustracje i ciekawe posłowia. Nie inaczej jest w tym przypadku. Wydanie to urozmaicają ilustracje autorstwa Krzysztofa Wrońskiego, naprawdę ciekawe i klimatyczne. Ponadto znajduje się tu też posłowie Davida Seltzera przygotowane specjalnie do wydania polskiego. I co poza samą treścią powieści najważniejsze i najbardziej interesujące – bardzo dobre posłowie Mateusza Zimmermana pt. „Diabelskie nasienie / Witaj, Szatanie”. Zimmerman opisuje w nim proces powstawania książki oraz filmu, zahaczając także o inne dzieła literackie i filmowe, które niewątpliwie przyczyniły się do powstania „Omenu”, a także o rzeczywistość, w której „Omen” powstawał. Jest też słów kilka o motywie „dziecka-potwora” w literaturze i kinie grozy, a także o tzw. klątwie „Omenu”. Mimo że posłowie liczy sobie około dwudziestu stron, nie jest więc szczególnie długie, porusza wiele tematów, które rzucają światło tak na tematykę i problematykę „Omenu”, jak i na podobieństwa, różnice i procesy powstawania jego wersji filmowej oraz literackiej. 

Jak widać, nie mam żadnych zastrzeżeń, jestem bardzo zadowolona z lektury i z tego, że mogłam poznać kolejną klasykę grozy. Vesper jak zwykle stanął na wysokości zadania i zaserwował czytelnikom prawdziwą horrorową ucztę – nic, tylko czytać. Mam nadzieję, że sięgniecie po „Omen”, bo naprawdę warto.

Informacje o książce:
Autor: David Seltzer
Tytuł oryginalny: The Omen
Ilość stron: 240
Literatura: amerykańska
Wydawnictwo: Vesper
Moja ocena: 8/10

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Vesper!

4 komentarze:

  1. Super, że po części przedstawiłaś genezę tego utworu i jego pierwowzorów. Ja na pewno kiedyś po nią sięgnę.

    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci się podobało i życzę kiedyś przyjemnej lektury. :D

      Usuń
  2. Biorę w ciemno, "Omen" to jeden z moich ulubionych filmów z dzieciństwa! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba jestem ingornatką, "Omen" nic mi nie mówi, muszę nadrobić!

    OdpowiedzUsuń