11 czerwca 2016

[68] Po prostu horror szoł, o, braciszkowie moi* – „Mechaniczna pomarańcza”

Autor: Anthony Burgess
Tytuł oryginału: A Clockwork Orange
Ilość stron: 254
Literatura: angielska
Wydawnictwo: Muza
Moja ocena: 7/10
Wyzwania:
  • 52 książki 2016
  • przeczytam tyle, ile mam wzrostu (+ 1,2 cm)
A polucyjniaki wzięli się za to długie zeznanie, co je miałem podpisać, to ja podumałem sobie: a niech was piekło i szlag trafi, a jeżeli wy wszyscy jesteście po stronie dobra, to ja cieszę się, że po tej drugiej.



Anthony Burgess, a właściwie John Anthony Burgess Wilson, urodził się w 1917 roku w Manchesterze. Wychowywał się w niezbyt szczęśliwym otoczeniu – jego matka i siostra zmarły na hiszpankę, ojciec natomiast nieustannie pił. Burgess ukończył studia anglistyczne, odbył pięcioletnią służbę wojskową, a pracował głównie jako nauczyciel lub wykładowca angielskiego – m.in. w Birmingham, Leningradzie czy na Teneryfie. W 1961 roku wykryto u niego nowotwór mózgu i mimo że dawano mu jedynie rok życia, Burgess przeżył jeszcze kolejne trzydzieści dwa lata, w czasie których na dobre rozwinęła się jego pisarska kariera („Mechaniczną pomarańczę” wydał w 1962 roku). Zmarł w 1993 roku w Londynie na raka płuc.

Nastoletni chłopcy, między innymi Alex, sieją w mieście postrach. Choć za dnia Alex jest grzecznym piętnastolatkiem zafascynowanym muzyką Beethovena, nocami on i jego banda bezkarnie napadają, gwałcą i mordują bezbronnych ludzi. Kiedy koledzy Aleksa wydają go, trafia do aresztu, a wyrok zamienia na udział w eksperymencie resocjalizacyjnym, który ma na celu obrzydzić mu przemoc.

To był sygnał dla starego Jołopa i on wszedł do akcji z ułybką na ryju i robiąc uch uch i a! a! A! W drygające ryło tego mundaka, łup łup, z lewej piąchy i znów prawą, tak że nasz ukochany stary czerwony kumpel, wino czerwone z kranu z beczki wszędzie jednakowe, jakby z jednej wielkiej wytwórni, polało się i splamiło ten czysty, prześliczny dywan i strzępy książki, którą ja wciąż darłem razrez! razrez!

„Mechaniczna pomarańcza” jest jedną z najtrudniejszych książek, jakie kiedykolwiek czytałam. I bynajmniej nie chodzi o to, że jest nudna. Największą trudność przy jej czytaniu sprawia niewątpliwie język – slang stworzony przez autora, którym posługuje się Alex w trakcie całej opowieści (gdyż to on jest narratorem). Jest to bardzo specyficzny język, pełen neologizmów, zapożyczeń, przekręconych słów. Myśląc „slang”, przeważnie mamy na myśli słowa typowo młodzieżowe, takie jak „spoko”, „siema” czy „nara”. Zwykle tylko wplatamy je do zwykłej, normalnej mowy. W „Mechanicznej pomarańczy” jest zupełnie inaczej – slang widoczny jest nie tylko w specyficznym słownictwie, ale i w składni, fonetyce czy fleksji. Przy tym język, jakim posługuje się Alex, jest bardzo dynamiczny, zupełnie nieliteracki, wulgarny – przypomina o wiele bardziej język mówiony, a więc taki, który niekoniecznie musi być uporządkowany. Ten nie jest, a dodając do tego specjalnie stworzony slang – wychodzi prawdziwy survival czytelniczy. Przyznaję, czyta się to trudno, ale w pewnym momencie zyskuje się niejaką płynność – w razie wątpliwości można posiłkować się słowniczkiem, który zawarty jest z tyłu książki, ale szczerze mówiąc, ja sama rzadko do niego zaglądałam. Nie trzeba znać znaczenia wszystkich słów, aby połapać się, o co chodzi, reszty zaś można często domyślić się z kontekstu. Najtrudniejsze jest przyzwyczajenie się, przestawienie. I w tym miejscu chciałabym powiedzieć, że chylę czoła tłumaczowi, Robertowi Stillerowi, który wykonał fenomenalną pracę, aby wszystko to miało ręce i nogi. Warto także dodać, że istnieją dwie wersje tłumaczenia tej książki – ta, którą recenzuję, to „wersja R”, czyli polsko-rosyjska, wcześniejsza, pochodząca jeszcze z czasów, gdy w Polsce silne były wpływy języka rosyjskiego. Z kolei druga, „wersja A”, to tłumaczenie polsko-angielskie, dzisiaj bardziej aktualne (książka z tą wersją tłumaczenia ma inną okładkę i nosi tytuł „Nakręcana pomarańcza”). Uważam, że taki zabieg jest genialny i mimo że „Mechaniczna pomarańcza” sprawiła mi duże trudności, ogromnie chciałabym się zapoznać z tą drugą wersją i obie je porównać.

I z prawdziwą satysfakcją, braciszki, odtańczyłem ja przed nim walczyka – w lewo dwa trzy, w prawo dwa trzy – i ciachnąłem go w lewy i w prawy policzek, tak że dwie firanki krwi spłynęły jakby w tej samej chwili, z każdej strony jego tłustej, świńskiej, oleistej mordy jedna w świetle zimowych gwiazd. Ciekła ta jucha jak czerwone płachty, ale widać było, że on nawet nie poczuł, tylko pchał się na mnie jak brudny i tłusty niedźwiedź, i wciąż tylko dźgał tym nożem i dźgał.

Wizja, jaką rozciąga przed czytelnikiem Anthony Burgess, jest iście przerażająca. Bo oto po ulicach grasują młodociani przestępcy, którzy w dodatku nie czują się, ale naprawdę są bezkarni. Budzą się w nich najgorsze, najbardziej psychopatyczne, najbardziej zwierzęce instynkty. Za nic mają ludzkie zdrowie czy życie, dla rozrywki katują na śmierć przypadkowych ludzi. Autor pokazuje przyszłość, w której króluje przemoc, a największą wartością jest siła. Jedyną szansą na zatrzymanie tego wszystkiego są eksperymenty resocjalizujące, które może i przynoszą efekty, ale z pewnością nie należą do humanitarnych. Zresztą trudno je nazwać resocjalizacją – one po prostu wywołują lęk przed choćby myślą o przemocy, a nie tłumaczą, że przemoc jest zła. Dystopia Burgessa jest więc zupełnie innym rodzajem dystopii, w porównaniu do tych, z jakimi zazwyczaj mamy styczność – brak tu postępu przemysłowego czy technologicznego, brak tu świata po katastrofach czy wojnach, brak próby zapanowania nad jednostką przez wyższe instytucje. Jest za to wszechobecna przemoc i brak jakiejkolwiek skutecznej na nią reakcji. Są ludzie, a właściwie młodzież, która wyzbyła się moralności, wartości, szacunku; która jest zdegenerowana, agresywna i niebezpieczna.

„Mechaniczna pomarańcza” była dla mnie prawdziwym wyzwaniem. Na pewno nie wyłapałam nawet połowy z tego, co przedstawić chciał autor. Mimo wszystko cieszę się, że ją przeczytałam, choćby ze względu na język i niesamowite tłumaczenie Stillera. Jeszcze raz chylę czoła. Jeżeli natomiast miałabym powiedzieć, czy polecam... Na pewno tak, ponieważ to klasyka, ale z pewnością dojrzałym czytelnikom i dojrzałym osobom. Jeżeli uważasz, że jesteś na tyle wytrwałym czytelnikiem, że uda Ci się przebrnąć przez całą książkę napisaną właściwie zupełnie nowym językiem i jeśli uważasz się za osobę gotową na dużą dawkę brutalności, przemocy i wulgarności, to przeczytaj „Mechaniczną pomarańczę”. Zapewniam, że będzie to ciekawe doświadczenie.

Z ciekawostek mogę Wam jeszcze powiedzieć, że jak wiecie powstał film na podstawie tej książki, wyreżyserował go Stanley Kubrick. A że powstał w 1971 roku, czyli w czasach, gdy Polska była jeszcze Polską Rzeczpospolitą Ludową i żyła w silnej i wiernej przyjaźni ze Związkiem Radzieckim, emisji tego filmu po prostu zakazano. Odbywały się jednak nieoficjalne pokazy i ilekroć wspomnę o tym tytule, tata mówi, że był właśnie na takiej nieoficjalnej projekcji tego filmu. Mimo że mnie on nie przypadł do gustu, bo teraz to jest już stare kino, a ja takiego nie lubię, to wyobrażam sobie, że wtedy musiał wywoływać ogromne wrażenie. Zwłaszcza oglądany w takich okolicznościach, w tajemnicy przed cenzurą.

Pozdrawiam tatę, mimo że nie czyta, ale mama czyta i pewnie mu powie. :)

*”Horror szoł” to powiedzenie, które Alex powtarza bardzo często i znaczy „strasznie świetnie”. Natomiast „o, braciszkowie moi” – tak często zwraca się do swoich kolegów, ale także do czytelnika czy odbiorcy jego opowieści. 

11 komentarzy:

  1. Ta książka to już klasyk ;) Oczywiście film także. Wstyd, że nie miałam do czynienia z jednym ani z drugim, ale wszystko przede mną. Czasy PRL-u mają to do siebie, że cenzura była na porządku dziennym i wielu nam zabraniano, takie nieoficjalne projekcje to musiało być coś!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wróć do niej kiedyś :)
    Mnie język zachwycił, totalnie! Tematyka ciężka, ale może właśnie ten językowe wariacje sprawiają, że jest to do przejścia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to jest językowy majstersztyk. :D I przyznam, że właśnie bardziej to mnie ciekawiło, niż same wydarzenia. ;)

      Usuń
    2. W sumie mnie też ;) chociaż sama historia jest ciekawa, ale ten język... Dla mnie coś niewyobrażalnie wspaniałego.

      Usuń
  3. Obiecałam sobie, że muszę kiedyś tę książkę przeczytać. Może nie dziś, może nie jutro, ale jest na obowiązkowej liście do przeczytania. Niektóre historie naprawdę chciałabym koniecznie poznać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Planuję ją kiedyś przeczytać, ale raczej jeszcze nie teraz. Podejrzewam, że nie dobrnęłabym do połowy - ciężka tematyka, ten "slang"... Wolę trochę poczekać i wziąć się za nią jako już bardziej świadomy czytelnik za kilka lat ;)

    Pozdrawiam
    Kasia z bloga KsiążkoholizmPostępujący

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że to dobry pomysł. ;) Bez sensu sięgać po jakąkolwiek zresztą książkę w nieodpowiednim momencie. Ale już teraz życzę przyjemnej lektury. ;)

      Usuń
  5. Mam w planach tę książkę, jednak fizycznie jej nie posiadam, więc jej przeczytanie odsuwa się w czasie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale mnie zaciekawiłaś tymi dwoma tłumaczeniami, książki nie znam, ale dzięki Tobie teraz mam ją w planach podwójnie. ;)

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Chyba warto znać tę książkę, chociaż mam wrażenie, że teraz nie znajdę na nią czasu. Postaram się zapamiętać ten tytuł by móc się kiedyś o niej także wypowiedzieć. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Po tych kilku cytatach rzeczywiście widać, że "Mechaniczna pomarańcza" jest prawdziwym czytelniczym wyzwaniem. Aż nie wiem, czy próbować. Może kiedyś. No i jestem ciekawa, w jakim stopniu różnią się te dwie wersje tłumaczenia.

    OdpowiedzUsuń