19 października 2016

[86] Negatywka – „Pozytywka”

Autor: Agnieszka Lis
Ilość stron: 258
Literatura: polska
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Moja ocena: 3/10
Wyzwania:

  • 78 książek 2016 (66/78)
  • przeczytam tyle, ile mam wzrostu (+ 2 cm)

Teraz walczyła, ale nie wygrała tego, co sobie upatrzyła.



Agnieszka Lis jest z pochodzenia Koszalinianką, na studia zaś wyjechała do Warszawy, gdzie obecnie mieszka. Z wykształcenia jest pianistką i dziennikarką. Przez wiele lat pracowała jako handlowiec w dużych korporacjach. Jest autorką trzech książek oraz cyklu bajek dla dzieci w wieku przedszkolnym. „Pozytywka” to jej najnowsza powieść.

Pochodząca ze wsi Monika wychodzi za mąż za bogatego Warszawiaka, Roberta. Przed młodą kobietą pojawiają się nowe możliwości, gdy zamieszkuje wraz z małżonkiem w willi swoich teściów na Żoliborzu. Monika jednak szybko zauważa, że realne życie po ślubie znacznie różni się od tego, które sobie wyobrażała. Całymi dniami snuje się po wielkim domu, w zasadzie nie musi nic robić, a Robert coraz bardziej się od niej oddala, pochłonięty swoją karierą. Nie dogaduje się również z teściami, z którymi nie może odnaleźć wspólnego języka, a jej rodzice coraz bardziej denerwują się faktem, że dziewczyna jeszcze nie zaszła w ciążę. W końcu jednak udaje się. Robert i Monika zostaną rodzicami, to najszczęśliwsza wiadomość w ich życiu. Do głosu dochodzi jednak szara rzeczywistość – lekarz odkrywa wady genetyczne, które sprawią, że dziecko będzie żyło po porodzie bardzo krótko. Jak Monika poradzi sobie z tragedią, która ją spotka? Czy małżeństwo jej i Roberta przetrwa? 

„O czym to jest?” – takie pytanie kołatało się w mojej głowie praktycznie od momentu, w którym zaczęłam czytać tę książkę. I właściwie… do tej pory nic się nie zmieniło. Naprawdę nie mam zielonego pojęcia, co autorka chciała przekazać. „Pozytywka” to historia kobiety, która z nikogo staje się kimś. Okej. Niby brzmi całkiem w porządku. Ale sposób, w jaki jest to podane, zupełnie nie zachwyca, a wręcz odpycha. Główna bohaterka, Monika, po ślubie ma być po prostu żoną, i nikim więcej. Taki jest przynajmniej plan Roberta, który stanowczo nie popiera pomysłu, by Monika poszła do pracy, a później – na studia. Kobieta rozwija się, zyskuje wiedzę, doświadczenie, pnie się po szczeblach kariery, coraz bardziej otwiera oczy na pewne sprawy. Założenie autorki chyba było takie, aby pokazać, że każdy może zostać, kim tylko chce, każdy ma szansę. Mnie jednak postępowanie Moniki w ogóle nie przekonuje, co więcej – w życiu nie chciałabym mieć styczności z taką osobą. Od początku do końca książki była najbardziej irytującą postacią (a uwierzcie, było sporo innych pretendentów do tego zaszczytnego tytułu). Według wielu osób, które czytały i recenzowały tę książkę, to po części opowieść o poszukiwaniu siebie, własnego szczęścia, pięciu się po szczeblach kariery w myśl zasady „od zera do milionera”. Dla mnie nie. Według mnie Monika z czasem stała się prawie tak samo zła i głupia jak jej mąż czy teść, którzy kobiety mieli za nic (z tym że Monika miała wszystkich innych ludzi za nic) i liczyła się dla nich tylko kariera i pieniądze. Dla mnie to opowieść o kobiecie, która zachłysnęła się życiem w wielkim mieście i zupełnie się w nim zatraciła, zmieniając się w kolejnego pracownika korpo, polskiego salarymana, albo raczej polską salarywoman.

„Pozytywka” obejmuje swą fabułą jakieś dwadzieścia lat. To życie w pigułce. Dosłownie, bo ile można zmieścić na dwustu pięćdziesięciu stronach? Ta książka jawi mi się jako streszczenie – streszczenie życia Moniki. Opowieść jest bardzo skondensowana, a autorka zamiast pokazywać kolejne lata, kolejne etapy z życia Moniki, pisała „robiła tak i tak, była taka i taka, po tylu latach to i to”. W efekcie to szybki bieg przez życie pewnej kobiety – i nic więcej. Bo według mnie ta książka, a właściwie to streszczenie, nie niesie za sobą żadnego przesłania.

Właściwie na samym początku uderzył mnie styl pani Lis. Przez chwilę myślałam, że to nie jest nowa książka, tylko taka, która liczy sobie już dobre kilkadziesiąt lat. Bo język jest naprawdę dziwny. Wydaje się specjalnie, choć nieudolnie, stylizowany na starszy, gdyż akcja zaczyna się, jak się domyślam, pewnie gdzieś w latach dziewięćdziesiątych. I gdyby to było obecne tylko w dialogach, to jakoś bym to przetrawiła, ale kiedy takie same dziwne zdania i konstrukcje pojawiały się w narracji trzecioosobowej, strasznie mnie to irytowało. Narrator ogólnie był rzeczą, która zaraz po Monice denerwowała mnie najbardziej. To ten typ, który nazwałam narratorem z przyszłości. Opowiada o czymś, a potem dodaje, jaki to będzie miało wpływ na przyszłość danej postaci – ale wiecie, nie tak do końca, bo nie gramy w otwarte karty, jedynie trochę je pokazujemy. Ma to chyba na celu wprowadzić nutkę tajemniczości, ale w rzeczywistości jest wręcz odwrotnie.

W tej książce nie podobało mi się chyba nic. Nie wiem, co autorka chciała przekazać. Bo jest tu wiele elementów, ale nie składają się one w logiczną całość, tak by mogło powstać coś, co byłoby tematem tej książki. Na pewno jest to życiowa opowieść, ale ja chyba nie chcę tracić czasu na czytanie o kobietach, które tkwią w małżeństwach bez szczęścia, które przeżywają stratę dziecka, które pną się po szczeblach kariery i powoli zamieniają się w wyniosłe osoby, dla których liczy się tylko koniec własnego nosa. A taki obraz Moniki mam po zakończeniu „Pozytywki”. Ta książka jest dla mnie zbiorem przedziwnych elementów, niełączących się ze sobą w spójną całość i nie mających żadnego przesłania ani sensu. Tak jak na przykład tytuł, który odnosi się do pozytywki, zabawki pojawiającej się może ze dwa razy, tak jak wielokrotnie wspominanie o tym, że Monika się poci (co było bezsensowne i odpychające, a przysięgam, że bohaterka myśli o poceniu się non stop), i wiele, wiele innych. Coś nie zaskoczyło, nie zadziałało w momencie, gdy autorka wpadała na pomysł tej powieści. A że nie lubię kłamać – nie polecam, choć rzadko tak piszę. Ale tym razem naprawdę nie widzę typu osoby, której ta książka mogłaby się spodobać.

Książkę przeczytałam w ramach book touru organizowanego przez autorkę bloga Biblioteczka na poddaszu, serdecznie dziękuję!


6 komentarzy:

  1. Nigdy nie masz pewności, co do Ciebie trafi :) Ale to dobre jest! Poszerzasz horyzonty, a kolejna książka, którą przeczytasz, na pewno będzie plasterkiem na to zadrapanie :)

    Do "Pozytywki" się nie ustawiałam w klejce, bo to (nie)stety nie moje klimaty :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej. Nieciekawie wypadła ta książka w Twoich oczach :/ Zauważyłam, że mamy podobny gust literacki i coś czuję, że i mnie mogłaby nie przekonać. Zastanowię się jeszcze nad jej lekturą...

    OdpowiedzUsuń
  3. Okładka ma w sobie pewną subtelność, której chyba tej książce brakuje. Raczej się na nią nie skuszę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przyznam się, że z własnej woli w życiu bym nie sięgnęła po powieść o takiej tematyce, ale dzięki za dodatkowe ostrzeżenie - nawet kijem tej książki nie tknę ;) Nie wytrzymałabym chyba literackiego spotkania z pocącą się Moniką (fuj, serio trzeba wspominać w powieści o tym, że bohater się poci? -,-') i jej mężem :/

    Pozdrawiam
    Kasia z bloga KsiążkoholizmPostępujący

    OdpowiedzUsuń
  5. Taki narrator chyba działałby mi na nerwy, ale samą powieść może kiedyś sprawdzę na sobie. Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Gratuluję wyrażenia szczerej opinii :)
    Mi akurat ona przypadła do gustu :D

    OdpowiedzUsuń