3 maja 2018

[188] Zawód: księgoterapeuta – „Przemytnik słów”


Z opowiadaniami bywa różnie i będę to powtarzać do znudzenia. Trudno jest napisać dobrą powieść, ale zdaje się, że jeszcze trudniej napisać dobre, sensowne opowiadanie – a przynajmniej tak wynika z moich spotkań z tą formą w ostatnim czasie. W opowiadaniu powinna działać zarówno warstwa dosłowna, jak i metaforyczna, żeby faktycznie miało chociażby szansę trafić do czytelnika. Z tym jednak są problemy, a to bynajmniej nie jedyny aspekt pisania opowiadań, o który można się potknąć i z całą siłą uderzyć o twardy beton rzeczywistości. Jest tego znacznie więcej. Zwłaszcza kiedy czytelnik nie wie, że przystępuje właśnie do czytania zbioru opowiadań… 


Wyjątkowo zacznę od zarzutu, i to wcale nie do książki ani autora (te zaraz), a do wydawcy, który jest odpowiedzialny za opis książki. Jestem tym typem czytelnika, który przede wszystkim (i to należy podkreślić grubą krechą) przy wyborze tego, co będzie czytał (a już zwłaszcza wtedy, gdy chodzi o egzemplarze recenzenckie), kieruje się opisem zamieszczonym na czwartej stronie okładki. To jest dla mnie główny wyznacznik tego, czy książka ma w ogóle cień szansy na to, by mi się spodobała. Jestem też tym typem czytelnika, który nie przepada za opowiadaniami, a jeśli już się za nie bierze, to zazwyczaj tylko za te, które wyszły spod pióra sprawdzonych pisarzy. Tymczasem już drugi raz w tym roku nacięłam się i trafiłam na publikację, która z opisu brzmiała jak powieść, a okazała się zbiorem opowiadań. Bo wiecie, gdybym o tym wiedziała, to tej recenzji (i mogę to stwierdzić z całą pewnością ze względu na powyższe) by po prostu nie było. Nie czytam opowiadań nieznanych dla mnie autorów, a już tym bardziej nie recenzuję ich dla wydawnictw. Dlatego w tym momencie apeluję – wydawco, od czegoś ta czwarta strona okładki jest, więc następnym razem bądź tak miły i umieść informację o tym, z jaką formą czytelnik będzie miał do czynienia: z powieścią, opowiadaniami, esejami, a może z fabularyzowanymi czy literackimi reportażami lub wspomnieniami. Bo to jest ważne. A ponadto rusz trochę głową i nie używaj słów takich jak „powieść” w opisie książki, która powieścią zdecydowanie nie jest. Z góry dziękuję. 

Całe życie czeka na zdanie, które nigdy nie pada, bo ludzie sami się cenzurują z tchórzostwa.

„Przemytnik słów” to rzeczywiście nie jest powieść, więc nie dajcie się na to nabrać, trzeba jednak dodać, że nie jest to także zbiór niczym niepowiązanych opowiadań. Można odnaleźć tutaj pewną nić łączącą każde z nich, czasami jest to ogólna tematyka, którą autor uczynił samotność, czasami bohaterowie, z których na pierwszy plan wysuwa się Bruno Labastide. Wydaje mi się jednak, że te wszystkie powiązania są dość luźne – na tyle, że stanowczo sprzeciwiam się nazywaniu „Przemytnika…” powieścią. 

Miłość, kiedy jest tak wielka i wspaniała, zawsze prowadzi w to samo miejsce, na jałowy teren samotności.

Jako że przez dobrą połowę książki usilnie doszukiwałam się jakiegoś ciągu przyczynowo-skutkowego pomiędzy kolejnymi opowiadaniami, które wtedy jeszcze brałam za rozdziały, i irytowałam się, nie mogąc go znaleźć, trudno mi pozytywnie ocenić tę książkę. Nie czarujmy się, nastawienie odgrywa sporą rolę, oczekiwania tym bardziej, a kiedy napotyka się przeszkodę i okazuje się, że to nie jest do końca tak, jak teoretycznie miało być, to czasem bywa już za późno, żeby zmienić swoje zdanie. Gdybym miała spojrzeć na poszczególne opowiadania jak na zupełnie osobne twory, to powiedziałabym, że podobały mi się w pełni dwa na teoretycznie dwanaście. „Teoretycznie” dlatego, że gdyby przyjrzeć się dokładniej, to kilka można byłoby połączyć w jedno, opowiadają bowiem o tych samych bohaterach. Szczerze mówiąc nie rozumiem takiego rozbicia. Mam przez to wrażenie, że te historie są niepotrzebnie poszarpane, poprzetykane innymi, przez co łatwo stracić wątek, i że dużo lepiej zadziałałyby ułożone obok siebie. Autor na przykład stworzył tu ciekawy zalążek świata, w którym za słowa trzeba płacić. Jeśli się jest biednym, rozmowy czy pisanie po prostu są bez sensu, bo to zbyt drogi interes. Co bogatsi mogą sobie pozwolić na „rozrzutne gadulstwo podczas próżnych ceremonii, na pisanie śmiesznych wiadomości albo używanie języka przeciw swoim wrogom”*. To świat, w którym międzynarodowa korporacja niejakiego Pinkertona wykupiła prawa do używania wszystkich istniejących na świecie języków, tak pisanych, jak i mówionych, każąc sobie przy tym płacić za możliwość używania języka. Bardzo zainteresował mnie ten pomysł i przez to tym bardziej ubolewam nad tym, że tak niewiele uwagi poświęcił mu autor. Podobał mi się też tekst o Horaciu Ricotcie, który para się dość ciekawym i oryginalnym zawodem, a mianowicie jest… księgoterapeutą. Jego praca polega na tym, że wypisuje klientom recepty na książki. Czy nie brzmi to cudownie, zwłaszcza dla nas, książkoholików? Moim zdaniem brzmi, ale znów – uwaga poświęcona temu wątkowi jest mała i ginie gdzieś pośród innych opowiadań. Naprawdę żałuję, bo widać, że Natalio Grueso ma ciekawe pomysły, ale żadnego z nich nie rozwija w tej książce, tylko przeskakuje do kolejnego opowiadania i skupia na czym innym.


Przed przystąpieniem do czytania ta książka wydawała mi się w pewien sposób liryczna i między innymi tym mnie przyciągnęła (bo swoje zrobiła też piękna okładka, nie będę ukrywać). I ta liryczność niby gdzieś tu jest, czai się za rogiem, ale nie miałam ani jednego takiego momentu, w którym zobaczyłabym ją w pełnej krasie i mogła stwierdzić, że tak, ten fragment bardzo mi się podobał, poruszył mnie emocjonalnie i trafił do mnie. Całość ma w sobie pewien rodzaj magii, atmosferę delikatnego oniryzmu, głębsze momenty, ale jednocześnie jest w tym wszystkim powierzchowna i nie wzbudza zachwytu. Grueso jest dla mnie skrzyżowaniem Zafóna z Murakamim – zdarza mu się pisać tak ładnie jak ten pierwszy, stawia na niedopowiedzenia jak ten drugi, ale z tego połączenia bynajmniej nie wychodzi nic niezwykłego. 

Tym razem nie będę stwierdzać, czy polecam czy nie. „Przemytnik słów” nie bardzo wpisał się w mój gust, zwłaszcza że nastawiałam się na coś innego, ale zdaję sobie sprawę z tego, że ma w sobie coś, co wielu czytelnikom, którzy będą wiedzieli, że trzymają w rękach zbiór opowiadań, po prostu się spodoba. Myślę, że najlepiej przekonać się samemu. Jeśli mimo mojej krytyki jest ktoś, kto czuje, że „Przemytnik słów” to jego klimaty, to jest to dobry znak tego, że zyska odbiorcę, który będzie potrafił go docenić. 

*N. Grueso, Przemytnik słów, Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza, Warszawa 2018, s. 65.

Informacje o książce:
Autor: Natalio Grueso
Tytuł oryginalny: La soledad
Ilość stron: 288
Literatura: hiszpańska
Wydawnictwo: Muza
Moja ocena: 5/10

Za egzemplarz recenzencki dziękuję agencji Business & Culture oraz wydawnictwu Muza!

6 komentarzy:

  1. No tak :/
    Mnie najbardziej frustrują spoilery na okładkach... A już nie wspomnę o projektach okładek, które same w sobie są spoilerem xD
    Normalnie kombo -.-

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bywa i tak, chociaż nie pamiętam, żebym spotkała się z takim opisem, który faktycznie dużo za dużo by mówił. Chyba mam farta. :D

      Usuń
  2. W moim przypadku czytanie opisu z okładki prawie zawsze kończyło się złapaniem paskudnego spoilera, więc przestałam zerkać na opisy wydawców. Ewentualnie tylko pobieżnie przeglądam hasła, próbując wyłuskać z nich interesujące mnie informacje. Nie dziwię się, że jesteś zirytowana brakiem ostrzeżenia, że to zbiór opowiadania, też poczułabym się oszukana. Publikacja na pewno nie dla mnie. Poczekam na moment, w którym autor swoje pomysły rozwinie w powieściach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie umiałabym zacząć czytać książki bez znajomości opisu. :D No, ewentualnie w ciemno mogłabym brać znanych mi autorów, ale to też nie zawsze.
      Mam nadzieję, że kiedyś wyjdzie u nas coś jeszcze tego autora, wtedy będę mogła powiedzieć coś więcej o jego twórczości. :)

      Usuń
  3. Cudowna recenzja ♥
    Do tej pory czytałam chyba tylko jeden zbiór opowiadań. Nawet nie wiedziałam, że jest to zbiór opowiadań...Ale podobał mi się i myślę, że był idealny na rozpoczęcie przygody czytelniczej z tak wymagającym autorem jakim jest Stephen King, bo to właśnie o "Czterech porach roku" tegoż autora mówię.
    Od tego czasu nie miałam w swoich rękach żadnej książki tego typu, ale nie zniechęcam się, kiedy słyszę, że coś nie jest zwykłą powieścią. "Przemytnik słów" może by i mnie kupił, bo przyciąga mnie ta czająca się gdzieś w zakamarkach liryczność i atmosfera delikatnego oniryzmu, ale już te przeplatające się ni z gruchy ni z pietruchy opowiadania wymieszane ze sobą jak kłębek włóczki zdecydowanie mnie od tej pozycji odpychają. Na razie wstrzymam się więc z lekturą tej pozycji, a może w przyszłości dam jej szansę!

    Pozdrawiam cieplutko! ♥

    bookmania46.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat tego zbioru opowiadań od Kinga nie czytałam, ale mam za sobą bodajże pięć innych spod jego pióra. To jeden z niewielu autorów (jeśli nie jedyny, musiałabym się zastanowić), po którego zbiory opowiadań sięgam chętnie, chociaż też nie wszystkie mi się podobały. :)
      Mam nadzieję, że jeśli dasz jej szansę, to Ci się spodoba! :D

      Usuń