22 marca 2019

[242] Polowanie na suwalską czarownicę – „Inkub” [recenzja przedpremierowa]


Nigdy nie byłam w Suwałkach, nigdy w ogóle nie byłam na Podlasiu, ale kiedy tak czytam książki Artura Urbanowicza, myślę sobie, że muszę kiedyś nadrobić te zaległości. Okej, umówmy się, akurat „Inkub” fabułą nie bardzo zachęca do wycieczek krajoznawczych w tamte tereny, ale z pewnością intryguje. Suwalszczyzna jawi się tutaj jako trochę zapomniane miejsce, pełne tajemnic i czekające na odkrycie… a może wcale nie? Może lepiej pozostawić przeszłość w spokoju?

W małej wiosce na Suwalszczyźnie, w Jodoziorach, zostają odnalezione spopielałe zwłoki małżeństwa, a kiedy policja przyjeżdża na miejsce zdarzenia, dom z nieznanych przyczyn się zawala. Okazuje się, że Jodoziory owiane są złą sławą. Dużo częstsze niż gdziekolwiek indziej są tam samobójstwa, zabójstwa, zaginięcia, choroby i różnego rodzaju akty przemocy. W dodatku miejscowi mówią też o nawiedzonym domu, o dziwnym zielonym świetle i odgłosach niewiadomego pochodzenia. Sprawą wioski interesuje się młody dzielnicowy, jednak wkrótce popełnia on samobójstwo. Okoliczności jego śmierci bada policjant z suwalskiej komendy miejskiej, Vytautas Česnauskis, który jest na wpół Litwinem. Policjant odkrywa, że podobne wydarzenia miały już miejsce wcześniej – w latach 70., ale potem nagle ustały. Okazuje się, że miała mieszkać tam wtedy kobieta, która parała się czarami…

„Inkub” to już trzecia książka w dorobku Artura Urbanowicza. Czytałam już dwie poprzednie i o ile „Gałęziste” nie wywarło na mnie jakiegoś dużego wrażenia, o tyle „Grzesznik” okazał się strzałem w dziesiątkę. Czekałam więc na kolejną powieść spod pióra tego pisarza i w końcu się doczekałam – i mogę śmiało powiedzieć, że Artur Urbanowicz zyskał sobie we mnie stałą czytelniczkę, po kolejne książki będę sięgać w ciemno.

Jeśli jesteś, drogi Czytelniku, miłośnikiem opowieści o małych, zamkniętych społecznościach, to ta książka powinna trafić w Twój gust. Jeżeli raz wejdziesz do Jodozior, to gwarantuję Ci, że mroczne tajemnice z przeszłości przyciągną Cię do siebie, a niepokojące wydarzenia z teraźniejszości nie pozwolą Ci zrobić ani jednego kroku w tył. Zamknięte społeczności mają to do siebie, że panuje w nich niewiarygodnie zgodna zmowa milczenia, i nie inaczej jest w Jodoziorach roku 1971. Wraz z wprowadzeniem się do jednego z nielicznych tam gospodarstw kobiety w podeszłym wieku w Jodoziorach zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Starsza, elegancka pani Oś zdecydowanie wyróżniała się na tle tamtejszych mieszkańców, była uprzejma, ale raczej się z nimi nie zaprzyjaźniła, a w jej wyglądzie uwagę zwracała jedna rzecz, a w zasadzie dwie – jej oczy. Oczy o różnych kolorach. Kobieta nie wzbudziła zaufania wśród mieszkańców Jodozior. Niedługo po jej wprowadzeniu się ruszyła lawina coraz to bardziej tragicznych wydarzeń – nasiliła się przemoc, doszło do kilku zabójstw, ktoś popełnił samobójstwo, ktoś inny popadł w szaleństwo, a część mieszkańców zapadła na niezidentyfikowaną chorobę, która raz po raz odpuszczała i nasilała się na zmianę. Zbiegi okoliczności, splot kilku nieszczęśliwych wypadków, a może…

...może czarownica? Jak inaczej wyjaśnić tak nienaturalne wydarzenia, jeśli nie działaniami równie nienaturalnej, a raczej nadnaturalnej siły? Wydawałoby się, że posądzanie kobiet o czary to przeszłość. To zamierzchłe, ciemne czasy, coś, w co nikt nie wierzy od kilku stuleci. A co, jeśli nie? Co, jeśli pani Oś naprawdę jest czarownicą? Na taki trop wpada główny bohater tej książki, Vytautas, podobnie jak ponad czterdzieści lat wcześniej właśnie takim tropem podążyła nastoletnia Krysia. Autor doskonale łączy obie płaszczyzny czasowe, obie się świetnie dopełniają, serwując czytelnikowi niezwykle wciągającą historię o – w gruncie rzeczy – polowaniu na czarownicę. Jednak spokojnie, jeśli brzmi to dla Ciebie, Czytelniku, zbyt baśniowo, to nic bardziej mylnego, bo „Inkub” jest piekielnie realistyczny. Poczucie realnego zagrożenia coraz bardziej nasila się z biegiem akcji, wszyscy wiedzą, że gra toczy się o najwyższą stawkę – o być albo nie być, o żyć albo umrzeć, i to na obu płaszczyznach czasowych, bowiem wszystko wskazuje na to, że uśpione ponad czterdzieści lat wcześniej zło w jakiś sposób powróciło i znów powoli zakrada się w umysły mieszkańców Jodozior, tak jak zawładnęło tamtejszą społecznością w latach 70. Jakieś niewidzialne, nieczyste siły znów dają o sobie znać, ale tym razem ich źródło wydaje się jeszcze trudniejsze do odgadnięcia.


„Inkub” może tych mniej wytrwałych przestraszyć swoimi gabarytami, ale uwierz, Czytelniku, że nie ma tu ani jednej przegadanej strony, ani jednego zbędnego akapitu, ani jednej nic niewnoszącej do fabuły sceny. Mam wrażenie, że autor zaplanował sobie wszystko z niezwykłą precyzją, w dodatku po zapoznaniu się z jego posłowiem zdaje się, że nic nie jest tutaj przypadkowe. Akcja prowadzona jest dosyć powoli, niespiesznie, ale nie da się przy niej nudzić. Z pewnością to zasługa dwóch płaszczyzn czasowych, ale i wielu charyzmatycznych, fantastycznie wykreowanych bohaterów. Mimo że jest ich naprawdę sporo (zwłaszcza w wątku z lat 70., gdzie jest to konieczne, aby wiarygodnie wykreować społeczność zamieszkującą Jodoziory), zdecydowana większość zapada w pamięć, ponieważ autor nawet tym mniej ważnym postaciom nadał unikalne cechy, które charakteryzują poszczególne osoby. Nie ma tu dwóch bohaterów, którzy byliby do siebie podobni, nie ma ani jednego, który byłby nijaki – za to więc chapeau bas, bo to nie tak częsta umiejętność i wcale nie tak łatwa do opanowania. Co poza tym? Klimat. Ale nie jest to ciężki, mroczny, zawiesisty nastrój, który obłapiałby bohaterów swoimi mackami. To raczej atmosfera niepokoju, który zostaje zasiany na samym początku i powoli, stopniowo rośnie gdzieś w tle, gdzieś z tyłu głowy, a potem okazuje się nienaturalnie duży – jak ten nienaturalnie wysoki, cienki cień, który rzuca pani Oś… Urbanowicz nie straszy zjawami zza rogu, to nie jest groza tego typu. To groza naszych legend, naszych wierzeń, tego, w co niby nie wierzymy, a przynajmniej nie wierzymy otwarcie, ale co dopuszczamy do siebie na zasadzie „a może jednak?”. To groza oparta na złu, które zalega w jakimś miejscu, panoszy się coraz bardziej i zagarnia coraz więcej – więcej ludzkich umysłów, więcej ludzkich dusz, więcej ludzkich istnień.

A wiesz, Czytelniku, co jest w „Inkubie” najlepsze? Zakończenie. A właściwie dwa zakończenia – zakończenie powieści i zakończenie książki, którym jest posłowie autora. Nie zdradzę Ci, rzecz jasna, niczego, ale powiem coś ogólnie. Zakończenie powieści jest niejednoznaczne i nieoczywiste. Gwarantuję, że nie wpadniesz, Czytelniku, na to, jaki finał będzie miała ta historia. Jest to coś moim zdaniem niemożliwego do przewidzenia, coś tak zaskakującego i tak wymykającego się stereotypowemu myśleniu o finałach takich opowieści, że autor zaskoczy prawdopodobnie każdego. Drugim zakończeniem jest posłowie. Nie pomijaj go, Czytelniku (wiem, że niektórzy mają do tego tendencję), bez niego ta powieść byłaby niekompletna. Tak naprawdę dopiero słowa od autora uświadamiają, jak bardzo przemyślana, dopracowana, złożona i skomplikowana jest to historia. Mimo że to jest zaledwie kilka stron (co w obliczu ponad siedmiuset całej powieści nie robi wrażenia), doskonale dopełniają one tę opowieść, uzmysławiają, jak wiele autor zaczerpnął z życia (tak, tak, to nie jest tylko wytwór wyobraźni - czy to nie intryguje jeszcze bardziej?) i jak wielowarstwowa jest to powieść.

Czy ja muszę coś jeszcze dodawać, żeby Cię zachęcić, Czytelniku? Sięgnij po tę powieść, bo to kawał bardzo dobrej polskiej literatury, która czerpie z tego, co najlepsze w naszym folklorze. „Inkub” to świetna dawka soczystej grozy, zaskakującej, dopracowanej w każdym calu i okrutnie wciągającej. Polecam całą sobą, warto przeczytać i dać się porwać Jodoziorom, w których zalęgło się zło. A Arturowi Urbanowiczowi gratuluję, życzę ogromu weny i sukcesów i już teraz czekam na więcej z niecierpliwością. I dziękuję, bo tak jak kiedyś nie byłam przekonana do tego, że Polska może być świetnym miejscem akcji dla kryminałów i thrillerów, a potem za sprawą kilku autorów zmieniłam zdanie o sto osiemdziesiąt stopni, tak teraz dzięki Urbanowiczowi dochodzę do wniosku, że nasze polskie tereny mogą być także doskonałe do umiejscowienia na nich akcji powieści grozy.

Informacje o książce:
Autor: Artur Urbanowicz
Liczba stron: 732
Literatura: polska
Wydawnictwo: Vesper
Moja ocena: 9/10

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję wydawnictwu Vesper!

Premiera: 3.04.2019

3 komentarze:

  1. Zachęciłaś mnie! Czytałam "Gałęziste" i widziałam potencjał autora, ale styl pozostawał wiele do życzenia. Cieszy mnie zatem, że w kolejnej powieści jest zdecydowanie lepiej i że nie ma przegadanych, niepotrzebnych fragmentów. Uwielbiam horrory, których akcja rozgrywa się w zamkniętych społecznościach, na tę historię na pewno zwrócę uwagę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytaj jeszcze "Grzesznika" - już tam jest naprawdę dobrze ...

      Usuń