21 czerwca 2017

[129] Warsztaty pisania: o ekspozycji na przykładzie – „Never Never”

Autor: Colleen Hoover, Tarryn Fisher
Tytuł oryginału: Never Never
Ilość stron: 392
Literatura: amerykańska
Wydawnictwo: Otwarte
Moja ocena: 3/10
Wyzwania:




Kocham Cię tak bardzo, że ukryłem Cię na swojej skórze.

Kim ja jestem? Gdzie ja jestem? Co się stało i dlaczego nic nie pamiętam? – takie pytania są najczęściej skutkiem wypadku lub traumatycznych przeżyć. Jednak najwyraźniej nie tym razem, ponieważ Charlie i Silas są bezpieczni, znajdują się w szkole, nic nie wskazuje też na to, że wydarzyło się coś, co wywołałoby u nich szok, a w jego następstwie amnezję. Mimo tego nie pamiętają niczego – ani swojego imienia i nazwiska, ani wieku, ani miejsca zamieszkania. A już tym bardziej tego, że są parą. A może byli parą? Kiedy Charlie orientuje się, że Silasa spotkało to samo, co ją, i odwrotnie, oboje postanawiają udawać, że nic się nie stało. Nie mówią nikomu, że nie pamiętają ani jednego momentu ze swojego życia – zresztą komu mieliby powiedzieć, skoro nie znają twarzy własnych matek? Próbując dowiedzieć się, co spowodowało u nich zanik pamięci, trafiają na dziwne przesłanki o tym, jacy byli przed amnezją oraz co spotkało nie tylko ich, ale całe ich rodziny. 

Tarryn Fisher i Colleen Hoover stały się w ostatnich czasach bardzo modne i chętnie czytane – o ile ta pierwsza, mam wrażenie, dopiero wchodzi na polską scenę literatury, o tyle ta druga już od pewnego czasu na niej stoi. Niestety żadnej z tych pań jak dotąd nie poznałam, tak więc w przypadku „Never Never” byłam jak Charlie i Silas – niczym biała, niezapisana kartka, na której dopiero pojawią się jakieś zapiski. I mam wrażenie, że skończyło się również na podobieństwie między moją sytuacją a sytuacją dwójki głównych bohaterów tej książki – bo tak jak Charlie i Silas mieli raczej negatywne odczucia co do swoich „ja” sprzed zaniku pamięci, tak ja również negatywnie oceniłam swoje spotkanie z Tarryn Fisher i Colleen Hoover.

Pomysł na tę książkę, przyznaję, jest ciekawy, ale już jego realizacja kompletnie do mnie nie przemówiła. Przede wszystkim tej książce brakuje logiki – głównie w przypadku narzędzi, za których pomocą Charlie i Silas odkrywają prawdę o sobie, a także w przypadku właśnie tej dwójki bohaterów. Zamiast więc zwyczajnie czepiać się i narzekać, proponuję Wam mini-warsztaty pisania: będzie głównie o ekspozycji, a także nieco o kreacji bohaterów w przypadku takiego jak w „Never Never” zaniku pamięci.

Mam wrażenie, a raczej w ogóle pewność, że mało kto wie, czym jest ekspozycja i dlaczego powinno się jej w niektórych przypadkach unikać. Tak się bardzo przykro składa, że najwyraźniej Tarryn Fisher i Colleen Hoover też nie zdają sobie sprawy z tego, co to jest. A popełniły to dziesiątki razy w swojej książce. Najkrócej mówiąc: (zła, nieprawidłowa, nieudana) ekspozycja to takie przedstawienie postaci, fabuły, świata przedstawionego itd., które służy temu, aby poinformować o cechach lub przeszłości wyżej wymienionych odbiorcę tekstu, przy jednoczesnym zatraceniu prawdopodobności wydarzenia się takiego dialogu (to w przypadku ekspozycji umieszczonej w rozmowie postaci) lub jedynie słownym (to zazwyczaj w przypadku ekspozycji w narracji) poinformowaniu czytelnika o tym, jaki ktoś lub coś jest, a nie pokazaniu tego poprzez sytuację, czyny itd. Ekspozycja nie zawsze musi być zła; co więcej, z reguły jest ona potrzebna, ponieważ często po prostu nie jesteśmy w stanie zaprezentować czegoś inaczej niż właśnie w taki sposób. Jednak jeśli istnieje taka możliwość – zawsze lepiej wybrać ją niż ekspozycję. Ekspozycja jest przede wszystkim sucha, mało twórcza, a w przypadku dialogów nierealistyczna. I to głównie do dialogów mam pretensje o ekspozycyjność w przypadku „Never Never” (jako że narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, mowy nie ma o ekspozycji drugiego rodzaju). Wkrada się ona praktycznie na samym początku i przewija się przez całą książkę. W momencie gdy Charlie i Silas nie wiedzą o sobie niczego, na pomoc przychodzą im inne postacie z tej książki – mama, tata, brat, siostra, gospodyni, przyjaciele. Wszyscy po kolei ochoczo tłumaczą świat parze głównych bohaterów, nie dziwiąc się przy tym wcale i nie widząc niczego nienormalnego w tym, że (przykład oczywiście żywcem z książki) Silas pyta młodszego brata, od kiedy chodzi z Charlie, a gospodyni z kolei radośnie wygłasza mowę na temat ulubionych tostów Charlie, opisując dokładnie wszystkie składniki oraz zwyczajnie dodając (nadal zwracając się do samej dziewczyny), że były to jej ulubione tosty, kiedy jeszcze tu przychodziła. Przykłady można by mnożyć, to są po prostu te, które po trzech tygodniach od przeczytania tej książki nadal tkwią w mojej pamięci. Zastanówmy się, co jest nie tak w tego typu sytuacjach. Czy wypowiedź gospodyni jest realna? Czy nie powinna raczej powiedzieć: „zrobię ci twoje ulubione tosty”, nie wdając się przy tym w szczegóły? Czy tak dziwne pytanie skierowane do młodszego brata nie wywołałoby u niego reakcji w stylu: „dlaczego mnie o to pytasz, przecież to ty z nią jesteś”, ewentualnie „puknij się w głowę, czubie”? Moim zdaniem tak. To o wiele bardziej prawdopodobne wyjścia z takich sytuacji niż te, które zaprezentowały Fisher i Hoover. Rozumiem, że bohaterowie nie pamiętają absolutnie nic, co mogłoby się im przydać, jednak nie jest to powód do rezygnowania z realizmu i wyjaśniania im (i przy okazji nam, czytelnikom) przez inne postacie świata. Oni nie wiedzą, że Charlie i Silas nic nie pamiętają. Dlaczego więc zachowują się tak, jakby wiedzieli i pomagali im co nieco sobie przypomnieć? Gdzie podziało się u autorek logiczne myślenie?

To samo pytanie mogłabym zadać w przypadku kreacji Charlie i Silasa. Zanik pamięci nie jest podobny do ponownych narodzin. Człowiek nie jest taką niezapisaną tabliczką, mimo że znika wiedza i wspomnienia. Często zdarza się, że pewne odruchy czy skłonności zostają. Oczywiście człowiek się zmienia, jednak nawet jeśli staje się kimś zupełnie innym, nie dzieje się to tak szybko jak w przypadku Charlie i Silasa. A u nich od razu czuć, że mają jakieś tam poglądy, niektóre rzeczy lubią, innych nie, niektóre doceniają, a innymi gardzą. Nie ma w nich za bardzo poczucia zagubienia, a to przecież coś, co pojawia się w przypadku amnezji. Problem z tymi dwiema postaciami polega na tym, że one dosłownie stają się kimś innym – jakby utrata pamięci przeniosła w ich ciała umysły innych ludzi. Oceniają cechy innych, oceniają swoje otoczenie, zdają się nie lubić tego, kim i jacy byli „w poprzednim życiu”, ale nie na podstawie własnych wrażeń sprzed chwili, kiedy pierwszy raz czegoś doznają, a na podstawie tego, co wydaje się, jakby wiedzieli już od dawna. Wiele tu zdań typu „Charlie musiała być taka i taka” albo „Silas nie był za bardzo taki i taki”. Jeśli tak wygląda utrata pamięci, to ja jestem święta. 

Czy coś mi się tu podobało? Może trochę poczucie tajemnicy. Bo faktycznie jest jakiś sekret, jakaś zagadka do rozwikłania. Coś się wydarzyło, więc naturalnie chciałoby się wiedzieć, co to było, dlaczego miało miejsce, co do tego doprowadziło. Tylko jest tutaj jeden problem. Ta zagadka nie ma rozwiązania. W sensie wiemy, co, kto, dlaczego, ale nie wiemy jak. I niech mi ktoś teraz wyjaśni, jak można spowodować taki zanik pamięci u kogoś. Nie pojmuję tego, a autorki też mi tego nie wyjaśniły, i to kolejny element tej książki, który zadziałał na jej niekorzyść.

Wątek miłosny natomiast… był. Raczej schematyczny, mało emocjonujący, przewidywalny, ale nie irytował mnie swoją obecnością – czyli do przyjęcia. Nie porwał mnie za bardzo, bo ile razy może porywać coś tak typowego. Jednak nie był wciśnięty na siłę, to na pewno, bo bez niego ta książka raczej nie mogłaby istnieć. Powiem w skrócie – zwyczajny wątek miłosny, jakich wiele w przypadku powieści młodzieżowych. Wnioski wyciągnijcie sami. 

Chyba nie muszę dodawać, że pierwsze spotkanie z Tarryn Fisher i Colleen Hoover nie był dla mnie udany. „Never Never” jest dla mnie książką bardzo nieprzemyślaną, słabą warsztatowo i pokazującą, że obie panie są raczej pisarkami z przypadku. Czy sięgnę po inne ich powieści? Po tej książce nie miałam takiego zamiaru, ale ostatnio wybija się Tarryn Fisher, a jej książki wydają się trafieniem w mój gust. Do niej więc jeszcze powrócę, zaś do Hoover na razie nie zamierzam.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję organizatorce book touru, Emilii z bloga Książkowa czarno_biała em!

5 komentarzy:

  1. Hmmm... a ja czytałam tą lekturę i przyznam szczerze, że podobała mi się. Co prawda zakończenie pozostawia wiele do życzenia, ale sam pomysł jest ok

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może jestem zbyt wymagająca i zbyt czepliwa. Ale naprawdę, no stanowczo daleka byłam zachwytów. :D Ale dobrze, że Ty się nie zawiodłaś. :)

      Usuń
  2. Świetnie napisana recenzja!
    Powiem szczerze, że teraz się zastanawiam, czy aby przypadkiem nie dałam tej książce zbyt wysokiej oceny, bo dostała ode mnie 5/10. Mimo że nie jest to u mnie dobry wynik, mam wrażenie, że i tak zasłużyła na mniej. Ale przechodząc do rzeczy, zakończenie Never Never jest jednym wielkim znakiem zapytania. Do tej pory nie wiem, co tam się wydarzyło, o co chodziło i jak się zaczęło z tym całym zanikiem pamięci. Zdecydowanie Fisher i Hoover nie powinny były brać się za napisanie książki razem.
    Co do innych tytułów obu autorek - według mnie ,,Margo'' Tarryn jest genialną książką i polecam Ci ją z całego serca! Hoover też uwielbiam, jedną książkę ma lepszą, drugą gorszą, ale jeśli chciałabyś od czegoś zacząć, ja wybrałabym ,,Hopeless'' i ,,November 9''. W obu z nich Colleen niesamowicie dobrze gra na emocjach czytelnika, a dodatkowo w ,,Hopeless'' wszystko trzyma się kupy, a sama fabuła ciągle będzie Cię zaskakiwać czymś nowym :D

    Obsession With Books

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, miło mi. :)
      Czasem też tak mam, że wystawiam książce jakąś ocenę, ale im więcej czasu mija, tym coraz bardziej mi się wydaje, że zasłużyła na mniej lub więcej. :D Zakończenie... a myślałam, że tylko ja nie załapałam. :D No naprawdę, to nie było wyjaśnione, prawda? Może zapomniały...? (Albo nie miały pomysłu, ale ciii :D).
      Tak się składa, że "Margo" mam już zakupione w wersji elektronicznej, więc myślę, że w wakacje się za to zabiorę. A jak mi się spodoba, to i zahaczę o "Bad Mommy". :) Co do Hoover - trochę mnie teraz przekonałaś, ale nadal nie czuję, jakbym potrzebowała przeczytać jakąś jej książkę teraz, zaraz. Może aktualnie nie mam ochoty na takie klimaty, a kiedyś się skuszę... Zobaczymy. ;)

      Usuń
  3. Zanim podeszłam do lektury "Never, Never", miałam już za sobą kilka książek Hoover i jedną Fisher. Ta pierwsza pisze naprawdę bardzo emocjonalnie, ta druga przekonała mnie dopiero "Margo" - romansowe wydanie już niekoniecznie przypadło mi do gustu. Daj im jeszcze szansę :)

    A "Never, Never"? Cóż... moim zdaniem niewypał, chociaż pomysł na plus.

    OdpowiedzUsuń