26 lipca 2017

[135] Żużel to życie – „Pół wieku na czarno”

Autor: Marek Cieślak, Wojciech Koerber
Ilość stron: 352
Literatura: polska
Wydawnictwo: SQN
Moja ocena: 8/10
Wyzwania:




Żużel to ludzie. To twarze. Czasem umorusane, a czasem upierdolone. Żużel to przygoda i kopalnia anegdot.

Marek Cieślak urodził się w 1950 roku. W 1967 roku zdobył licencję żużlową i od tamtej pory przez całą swoją karierę jako zawodnik żużlowy, do roku 1986, reprezentował Włókniarza Częstochowę. Po zakończeniu kariery zajął się trenowaniem. W lidze był trenerem siedmiu klubów, w tym między innymi drużyn z Częstochowy, Wrocławia i Zielonej Góry (obecnie), jest również najbardziej zasłużonym trenerem reprezentacji Polski na żużlu.

Jako rodowita torunianka jestem fanką żużla, chodzę na mecze regularnie i nie wyobrażam sobie życia bez tego sportu. Niezależnie od tego, czy wygrywamy czy przegrywamy, kibicuję swojej drużynie (choć ten sezon świetnie sprawdza moją wytrzymałość na porażki, a widmo spadku do pierwszej ligi sprawiło, że już parę razy zaklinałam się, że na więcej meczów nie pójdę… oczywiście swoich „gróźb” jeszcze nie spełniłam). Nie śledzę za to sukcesów polskiej reprezentacji, jednak książce pana Marka Cieślaka nie mogłam się oprzeć. Nie spotkałam się jak dotąd z książką o żużlu, więc gdy wychodziło „Pół wieku na czarno”, wiedziałam, że wkrótce się za tę książkę zabiorę. Nie mogło być inaczej.

Wielu nas poginęło na torze, i dobrych zawodników, i tych słabszych. Cena uprawiania tego sportu była, do dziś zresztą jest, ogromna. Jednak przed laty o tragedię było łatwiej. Inne tory, inne bandy, inny sprzęt. Nie mieliśmy żadnej ochrony na szczękę ani okularów porządnych. Człowiek ciągle leczył się u okulisty, bo kamienie uszkadzały gałkę oczną. Wreszcie nie mieliśmy też żadnych osłon na kręgosłup, tak powszechnych od wielu już lat. Na mecz szło się jak na wojnę! Człowiek nigdy nie wiedział, czy wróci.

Na żużel regularnie chodzę od mniej więcej pięciu-sześciu lat i to jest okres, w którym zaczęłam się bardziej interesować tym sportem. Moja wiedza sięga więc kilku ostatnich sezonów. Dlatego książkę trenera Cieślaka postrzegam przede wszystkim jako niesamowicie ogromną i cenną skarbnicę wiedzy o tym sporcie. Cieślak obecny jest w żużlu od pół wieku, jak głosi sam tytuł, i ta książka właśnie to pół wieku opisuje – a to jest większa część całej europejskiej historii tego sportu. Możecie więc sobie wyobrazić, ile Cieślak wie, ile wiedzy mógł zawrzeć w swojej książce. Poraziła mnie nie tylko ilość informacji, ale również ich dokładność – w pewnym momencie zaczęłam podejrzewać, że pan Cieślak od pięćdziesięciu lat prowadzi dziennik żużlowy, w którym zapisuje co ciekawsze wydarzenia wraz z datami i uczestnikami tych sytuacji. Jeżeli jednak tak nie jest – chylę czoła za fenomenalną pamięć. 

Speedway to także wielkie karambole i motocykle fruwające w powietrzu. Paradoksalnie jednak tak wyglądające kraksy nie mają często dramatycznych skutków zdrowotnych. Za to często tragicznie się kończą upadki niepozorne. [...] Nie wiem, z czego to się bierze, choć moje przemyślenia znów każą szukać cech wspólnych w pięściarstwie i jeździe na żużlu. „Nie ma zawodników odpornych na ciosy, są tylko źle trafieni”, czyż nie? Jeśli trafi cię w punkt, masz problem. Bo sport to zdrowie! Dopóki nie przyjedzie pogotowie.

Tak więc żużel według Marka Cieślaka to wielcy żużlowcy, którzy zapisali się złotymi zgłoskami w historii tego sportu, to wzloty i upadki zawodników i drużyn, to sukcesy krajowe i zagraniczne, medale, puchary. Ale to także wiele historii, które zakończyły się tragicznie – upadki, które skutkowały nieodwracalnymi kontuzjami, śmiertelne wypadki, które zdarzały się na torze. Żużel to piękny sport, ale niestety bardzo niebezpieczny, a Marek Cieślak doskonale opisuje to w swojej książce. Nie czaruje, że jest inaczej. W końcu nazywanie żużla czarnym sportem nie może pochodzić tylko od barwy nawierzchni...

Bez pasji, bez miłości ścigać się nie można. I jeszcze jedna ważna rzecz. To cholerne niebezpieczeństwo człowieka uzależnia. Zawsze gdy przychodziła zima, czas relaksu, zaczynało brakować adrenaliny, tego niebezpieczeństwa właśnie. [...] Kiedy skończyłem jeździć, zawsze ścisnęło w żołądku, gdy ponownie wjeżdżałem na jakiś obcy stadion. Bo zaczynałem sobie wyobrażać, jakbym znowu miał w tym zaraz wziąć udział. Nie chodzi o lęk, o strach. Chodzi o to, że znów się czułem tak, jakbym jechał na zawody. Bo gdy wchodzisz do szatni i wkładasz żużlowe ciuchy, stajesz się innym człowiekiem. Twoje myśli są już całkowicie gdzie indziej. Zaczyna się sprawdzanie sprzętu, słuchanie silnika i znów jesteś jak żołnierz na wojnie. Jak w okopach, gotowy do ataku. I nie jest to żadne opowiadanie bajek, lecz święta prawda.

Mimo że trenerowi Cieślakowi nigdy nie było po drodze z Toruniem, a co za tym idzie, i ja nigdy nie miałam okazji, aby obdarzyć go jakąś szczególną sympatią, zapoznawanie się z tą książką było dla mnie równocześnie zapoznawaniem się z samym trenerem. I muszę przyznać, że mam gdzieś wszelkie animozje, spory i niechęci na linii Cieślak-Toruń – bo naprawdę polubiłam pana Cieślaka, i jako żużlowca, a później trenera, i jako człowieka w ogóle. Przede wszystkim już sam fakt, że Cieślak siedzi w temacie żużla od pół wieku, zasługuje na ogromny szacunek. Niewątpliwie odegrał w tym sporcie ważną rolę – chociaż należałoby powiedzieć raczej, że odgrywa, bo przecież nadal jest w grze. Co tu dużo mówić – doskonale zna się na swoim fachu i z pewnością jest jednym z największych ekspertów w tej dziedzinie. Poza tym także jako człowiek zupełnie mnie do siebie przekonał. Przede wszystkim podziwiam go za świetną formę, której mógłby mu pozazdrościć… każdy? Marek Cieślak robi codziennie po kilkadziesiąt kilometrów rowerem, a mając lat sześćdziesiąt siedem, jest to moim zdaniem ogromny wyczyn. Ponadto jest jak ja wielbicielem psów, szczególnie terierów rosyjskich – a jeśli ktoś kocha psy, to musi być dobrym człowiekiem, to taka moja zasada. 

Andrzej Kłopotowski, pierwszy polski medalista olimpijski w pływaniu (Rzym 1960), podzielił się kiedyś bardzo życiową mądrością: że sportowiec umiera dwa razy. Pierwszy raz, gdy kończy karierę, a za drugim razem już w sposób naturalny. Święte słowa, zwłaszcza gdy mowa o żużlu. Wystarczy jedna kontuzja i tracisz życie. To pierwsze, sportowe. Musisz się wtedy odnaleźć w nowej roli. Czasem jednak tracisz na torze to drugie życie...

Niesamowicie czyta się tę książkę. Ma się wrażenie, jakby siedziało się gdzieś w parku maszyn razem z trenerem Cieślakiem i przy akompaniamencie rozgrzewanych przed meczem silników słuchało jego niezwykle ciekawych historii. Ta książka to po prostu zapis jego myśli, bez owijania w bawełnę i ubierania ich w piękne słówka, co świetnie pasuje do tego sportu. Opowieść Cieślaka jest odarta z jakiejkolwiek formy artystyczności, ale piękno, tak jak w żużlu, można dostrzec w prostocie, dosadności i ostrości stylu. Okazuje się, że poza talentem do jeżdżenia na żużlu i trenowania innych żużlowców, Marek Cieślak ma jeszcze jeden talent – umiejętność zajmującego opowiadania. Czasem tylko popada w zbytni samozachwyt, co mnie osobiście lekko denerwowało. To tak naprawdę jedyny aspekt książki, który uważam za negatywny.

Podsumowując – polecam szczególnie fanom żużlu, ale także tym, którzy być może mają nikłe pojęcie o tym sporcie, ale chcą się czegoś dowiedzieć. Bardzo się cieszę, że przeczytałam tę książkę i mogłam poszerzyć swoją wiedzę o żużlu oraz zapałać sympatią do trenera Cieślaka.

5 komentarzy:

  1. To kompletnie nie dla mnie, ale wiem komu będę mogła polecić powyższą publikację ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poleć, myślę, że spodoba się każdemu fanowi żużla. :)

      Usuń
  2. Zgadzam się z Ellie Moore - to zupełnie nie moja bajka :D I chyba nawet nie mam w otoczeniu nikogo, kto mógłby się tą pozycją zainteresować...

    Bookeater Reality

    OdpowiedzUsuń
  3. A czytałaś kiedyś Osikowicza? Gorąco Ci polecam - zapraszam też do przeczytania recenzji: taknamarginesie.wordpress.com/?s=Dawca

    OdpowiedzUsuń