6 czerwca 2018

[191] Jak czytać science fiction z XIX wieku? – „Wojna światów”


Gdyby zadać sobie pytanie, jaki gatunek literacki w dzisiejszych czasach jest najbardziej narażony na zestarzenie i tym samym zdezaktualizowanie się, w moim odczuciu byłoby to science fiction. W zmechanizowanej, skomputeryzowanej i zelektronizowanej cywilizacji postęp technologiczny następuje niezwykle szybko, przez co to, co jeszcze niedawno jedno pokolenie uznawało za supernowoczesne, dla drugiego jest w najlepszym wypadku normalne, a w najgorszym – już przestarzałe. Wyobrażając sobie przyszłość, myślimy o świecie robotów, androidów, hologramów, międzygwiezdnych podróży, kolonizowania innych planet czy sztucznego doskonalenia ludzkiego ciała i wydłużania życia, a nawet nieśmiertelności. A co wyobrażamy sobie, myśląc o kosmitach? Coraz częściej zielone ufoludki z wielkimi głowami zastępuje obraz cywilizacji stojącej na o wiele wyższym poziomie technologicznym niż ludzkość. Myślimy sobie, że jeśli my jesteśmy tak rozwinięci naukowo, to stworzenia z innych planet mogą nam spokojnie dorównywać. Jak natomiast wyglądało wyobrażenie o pozaziemskich istotach w wyobraźni ludzi XIX wieku?



„Wojna światów” Herberta George’a Wellsa została po raz pierwszy wydana w Anglii w 1898 roku. Dzisiaj liczy więc sobie już sto dwadzieścia lat – jak na książkę jest to dosyć dużo, a jak na sci-fi jeszcze więcej. Naturalnie więc przed rozpoczęciem czytania można zadać sobie pytanie, czy ta książka aby na pewno przetrwała próbę czasu. W dzisiejszych czasach przecież wyobrażenie o pozaziemskich formach życia z pewnością różni się od wyobrażeń z XIX wieku, choćby ze względu na postęp, ale także z powodu szeroko dostępnej rozrywki, której twórcy prześcigają się w tworzeniu coraz to nowszych, lepszych i nowocześniejszych wizji tego, jakie tajemnice kryje w sobie Kosmos. Warto więc już przed przystąpieniem do czytania „Wojny światów” odpowiednio się nastawić – zdystansować się od XXI wieku, porzucić na chwilę wszelkie futurystyczne wizje znane z różnych dzieł, czy to literatury, czy filmu, czy nawet gier, i wczuć się w klimat XIX wieku.




W miasteczku w południowej Anglii o nazwie Woking spada obiekt o kształcie cylindra, przypominający meteoryt. Okazuje się, że to statek pozaziemskiej cywilizacji. Początkowo obiekt ten wzbudza jedynie sensację, zbierają się wokół niego gapie, piszą o nim gazety. Niepokój jednak wzrasta, gdy wychodzi na jaw, że w środku owego obiektu znajdują się Marsjanie wraz ze swoją bronią. Wkrótce Woking zostaje opanowane przez trójnogie maszyny strzelające strumieniem gorąca i niszczące wszystko, co stanie im na drodze. Rozpoczyna się inwazja.

Narratorem powieści jest nieznany z imienia pisarz, a całość przypomina swego rodzaju pamiętnik. Bohater, zwracając się niekiedy do czytelnika, opisuje inwazję od samego jej początku aż do końca. Jego opowieść jest dość uporządkowana, a styl charakterystyczny dla utworów tamtych czasów – tłumaczenie jest lekko archaizowane, aby oddać klimat końca XIX wieku, ale też na tyle współczesne, by nie sprawiało problemów przy czytaniu człowiekowi z XXI wieku. Przyznam szczerze, że nie jestem ogromną fanką tego typu przedstawiania historii, a już zwłaszcza nie pasuje mi taka narracja do science fiction, trzeba jednak brać poprawkę na to, że to ponad stuletnia powieść i taki typ narracji stanowi po prostu literacką ciekawostkę.


Bo właśnie taki sposób czytania „Wojny światów” wydaje mi się najbardziej odpowiedni. Fanów tego gatunku nie trzeba przekonywać, że może to być świetna książka, natomiast tych, którzy albo czytają science fiction od czasu do czasu, albo w ogóle od niego stronią, może odrzucać jej wiek, a co za tym idzie – sposób pisania, budowania fabuły, rozwijania akcji czy przedstawiona wizja ataku Marsjan na Ziemię. Myślę, że w takim przypadku trzeba się przestawić z czytania dla rozrywki – tj. dla dobrej fabuły, konstrukcji bohaterów, zaskoczeń punktami kulminacyjnymi – na czytanie w ramach właśnie literackiej ciekawostki. Mimo że uznaje się, że elementy gatunku science fiction pojawiły się już w XVII i XVIII wieku, a w XIX wieku przed Wellsem byli jeszcze tacy autorzy jak Mary Shelley, Juliusz Verne czy hiszpański pisarz Rimbaud (jako pierwszy opisał wehikuł czasu), to właśnie Wells jest uważany za jednego z najważniejszych twórców tego gatunku – nie bez przyczyny Brian Aldiss nazywał go Szekspirem science fiction. Choćby z tego względu warto zapoznać się z jedną z najbardziej uznanych i jak widać najchętniej czytanych do dziś powieści Wellsa. Warto zobaczyć, jakie były początki science fiction, gdzie swoje źródło mają XX-wieczne i XXI-wieczne dzieła kultury o ataku obcych, a przede wszystkim – jak mogła wyglądać inwazja obcej cywilizacji z perspektywy człowieka XIX wieku. Pod tym względem „Wojna światów” jest niezwykle wartościowa i fascynująca.




Z pewnością wyobrażenie Wellsa o Marsjanach nie zrobi wrażenia na współczesnym czytelniku. Trójnogie metalowe maszyny strzelające strumieniem gorąca to wizja z dzisiejszej perspektywy bardziej zabawna niż przerażająca. I mimo że w edycji wydawnictwa Vesper zamieszczono sporo naprawdę dobrych ilustracji, to rysunki te w moim odczuciu jeszcze bardziej działają przeciw poważnemu odbieraniu Marsjan. Stworzenia z obrazków Corrêi mają baśniowo-surrealistyczny rys i jednocześnie są tak urocze, że nie sposób pomyśleć o nich jak o zagrożeniu. To istoty o walcowatym kształcie naszego odpowiednika korpusu, o bardzo długich, chudych nóżkach i nieco krótszych rękach przypominających macki, ze stożkowym kapelusikiem, pod którym kryje się – i to chyba dodaje im najwięcej uroku, za to odbiera sporo powagi – para szeroko otwartych, jakby wiecznie zdziwionych oczu. Tak więc z całym szacunkiem dla Wellsa, ale jakkolwiek nie starałby się mnie zaniepokoić wydarzeniami w książce, po spojrzeniu na takie ilustracje nic nie jest w stanie przekonać mnie, że rzeczywiście ze strony tych istot grozi ludziom jakieś niebezpieczeństwo. Czy to wada czy zaleta? Nie odbieram tych rysunków ani jako jedno, ani jako drugie. Ilustracje mimo wszystko bardzo mi się podobają, ale jednocześnie traktuję je jako miły dodatek do powieści, a nie jej integralną część. Choć z pewnością miały wpływ na to, jak ją odebrałam.

Można się w „Wojnie światów” doszukiwać nawiązań do wielu zjawisk współczesnych autorowi, takich jak kolonializm czy imperializm, można też rozpatrywać wizję Wellsa jako proroczą, a samego autora jako wyprzedzającego swoje czasy (pamiętajmy, że książka ta powstała na dwadzieścia lat przed I wojną światową, która była pierwszą wojną na tak dużą skalę), myślę jednak, że pozostanie przy samej fabule i przy czytaniu tej książki w ramach literackiej ciekawostki także nie będzie błędem czy niedopowiedzeniem. „Wojna światów” to już klasyk, a jak zawsze twierdzę – z klasyką warto się zapoznawać. Mimo że uważam, że powieść Wellsa nieco się zestarzała, jestem zadowolona, że w końcu miałam okazję się z nią zapoznać (i to w tak pięknym wydaniu!). Szczerze polecam.

Informacje o książce:
Autor: H.G. Wells
Tytuł oryginalny: The War of the Worlds
Ilość stron: 216
Literatura: angielska
Wydawnictwo: Vesper
Moja ocena: 7/10

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Vesper!

16 komentarzy:

  1. Cudna jest okładka tej książki <3 Muszę w końcu się za nią zabrać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, jest prześwietna! Koniecznie, warto znać taki klasyk. Miłej lektury! :)

      Usuń
  2. Hehe, no te trójnogie wizje obcych mogą wywoływać lekki uśmiech politowania. Ale - wierz mi lub nie - ja ani przez chwilę tak nie pomyślałem, że to śmieszne, przestarzałe itp. Poza tym, kto wie, czy autor specjalnie nie stworzył czegoś w ten sposób, aby bardziej skupić czytelnika na zachowaniach społecznych i ataku, aniżeli na samej postaci obcych. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie sposób, w jaki autor je opisywał, nie był zły i z samej treści nie wyłaniał się obraz śmiesznych stworków, to raczej te ilustracje sprawiły, że zaczęłam je tak odbierać. :D

      Usuń
  3. Widziałam tylko film (jeśli dobrze kojarzę). Co do gatunku literackiego -zgadzam się. Kiedyś było coś innego. Teraz wygląda to całkowicie inaczej z dodatkami i mieszaniną wszystkiego. Akurat nie potrafię do wielu starych się przekonać, ale te teraźniejsze też tylko nieliczne i najlepiej łączone. Ech czystość gatunku taka trudna. A film był fajny, ksiązka ma mega obrazki więc przeczytałabym bo już bym coś rozumiała :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Filmu nie widziałam, ale może kiedyś obejrzę. :) Czystość gatunku w sumie nie jest mi do niczego potrzebna, nie uważam, żeby mieszanie gatunków było czymś złym. :D A książkę polecam, jeśli ilustracje Ci się podobają, to książka może też przypadnie Ci do gustu. :)

      Usuń
  4. Jakoś nie przepadam za czytaniem tego gatunku...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, ja tak mam z fantasy. Nic nie jest w stanie mnie przekonać. :D

      Usuń
  5. Klasykę zawsze warto znać:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wellsa czytałam tylko "Wehikuł czasu" i bardzo mi się podobał. "Wojnę światów" oraz "Niewidzialnego człowieka" mam jeszcze w planach, ale zdecydowanie nadrobię ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zdecydowanie też nadrobię. Może traf padnie na „Wehikuł czasu” właśnie. :D

      Usuń
  7. ooo lubie ten typ książek :)jak wpadnie mi w ręcę to z chęcią przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Uwielbiam książki Vespera (a konkretnie sposób, w jaki je wydają). Niektóre starsze powieści SF w dalszym ciągu wyprzedzają nasze czasy i wyobrażenie o wszechświecie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też! Uwielbiam to, jak przykładają się do wyglądu każdej książki. To już rzadko spotykane. :) Z pewnością tak jest, chociaż jeszcze nie trafiłam na taką. Ale chętnie coś takiego bym przeczytała. :D

      Usuń