16 lutego 2018

#121 Recenzje i recenzenci, a może opinie i... opiniodawcy? || Kim jesteśmy jako blogerzy książkowi?


Co jakiś czas w blogowej części Internetu powraca temat, czy blogerów książkowych można nazwać recenzentami oraz czy teksty, które tworzą, są recenzjami. Głównym argumentem osób negujących zasadność nazywania nas recenzentami jest to, że w znacznej większości nie jesteśmy wykształconymi krytykami. To, co my piszemy, nazywają opiniami, a nie recenzjami.
Jak dla mnie argument ten jest bzdurny i brzmi dosyć głupio, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy Internet oferuje nam szerokie możliwości rozwoju. W dzisiejszym poście spróbuję Was przekonać do tego, że nie ma niczego w złego w nazywaniu nas recenzentami, a tego, co piszemy – recenzjami. 


Jak trwoga, to do słownika – tak powinna brzmieć życiowa zasada każdego polonisty, o czym zdążyłam przekonać się na studiach. Ale nie tylko polonisty – zaglądanie do słownika powinno być pierwszym naszym odruchem, kiedy mamy jakiekolwiek językowe wątpliwości. A skoro blogerzy książkowi mają problem z tym, kim jest recenzent i czym jest recenzja – przybywam na pomoc.

Definicja słowa recenzja brzmi (wszystkie definicje zostały wzięte ze strony sjp.pwn.pl oraz encyklopedia.pwn.pl):

recenzja «omówienie i ocena dzieła literackiego, spektaklu teatralnego, koncertu itp., zwykle publikowana w prasie»

Warto tu zaznaczyć dwie rzeczy – nie ma ani słowa o tym, że pisanie recenzji zarezerwowane jest tylko dla osób wykształconych w kierunku krytyki literackiej, i to jest ta pierwsza rzecz. A druga – kluczowe jest tu słowo „zwykle”. Nie wiem, z jakiego roku pochodzi ta definicja recenzji, mogę jednak przypuszczać, że nie jest najnowsza, ponieważ słowników nie pisze się każdego roku. Niektóre słowa zyskują inne znaczenie, bo zmieniają się realia, i moim zdaniem tak jest w tym przypadku. Bo w dobie Internetu prasa zeszła na margines. Internet zaś przejął wiele form pisemnych czy to właśnie z prasy, czy ogólnie z literatury – najprostszymi przykładami mogą być e-mail jako internetowa forma listu czy wpis na blogu mający charakter dziennika lub pamiętnika. I to samo wydarzyło się z recenzją – Internet zapożyczył tę formę wypowiedzi, dostosował do swoich potrzeb, przez co słowo to oraz samo zjawisko recenzowania zmieniło swój charakter. Ale o tym za chwilę.

Przyjrzyjmy się jeszcze definicji słowa krytyka, bo przecież przeciwnicy nazywania blogerów książkowych recenzentami wskazują na to, że recenzje tworzą osoby będące z wykształcenia i zawodu krytykami:

krytyka
1. «surowa lub negatywna ocena kogoś lub czegoś»
2. «analiza i ocena książki, filmu lub czyichś dokonań»
3. «tekst lub wypowiedź zawierające taką ocenę»
4. «dział piśmiennictwa obejmujący oceny utworów literackich, muzycznych, dzieł sztuki itp.»
5. «grupa ludzi zajmująca się formułowaniem takich ocen»

Zadziwiające, ale także i tutaj nie znajduje się żadna informacja o tym, że krytykę mogą uprawiać jedynie osoby specjalnie wykształcone w tym kierunku. 

A co z tego wynika? Nie ma absolutnie żadnych przeciwwskazań, abyśmy nazywali nasze wpisy recenzjami i abyśmy mówili, że zajmujemy się krytyką książek (oczywiście krytyką w znaczeniu drugim, jako analiza, a nie negatywna ocena). 


opinia
[fr. opinion < łac. opinio ‘pogląd’, ‘mniemanie’, ‘przekonanie’], pot.:
1) sąd, mniemanie, przekonanie, pogląd;
2) zła albo dobra sława u ludzi, złe albo dobre imię; reputacja;
3) ocena, zaopiniowanie.

A skoro opinia to ocena...

ocena, sąd wartościujący, wszelka wypowiedź mająca postać „to jest wartościowe” (dobre, piękne itp.) lub „to nie jest wartościowe” (jest brzydkie, złe itp.), wyrażająca dodatnie lub ujemne ustosunkowanie się oceniającego do przedmiotu oceny (stanu rzeczy, zdarzenia, innej osoby itp.).

A w definicji recenzji napisane było „analiza i ocena”. Tak więc uściślając – recenzja jest czymś więcej niż oceną, zawiera w sobie jeszcze element omówienia, analizy. To jest coś, co w hierarchii stoi ponad. Ocena i opinia zawierają się w recenzji, ale nie odwrotnie. Siłą rzeczy więc stosowanie tych pojęć wymiennie nie będzie do końca trafne.


Żałuję, że na stronie PWN nie ma żadnej informacji o tym, jak powinna wyglądać taka recenzja. Co prawda wujek Google daje sporo odpowiedzi na to pytanie, jednak nie znalazłam źródła, które byłoby wystarczająco wiarygodne. Mimo wszystko nie jest to sytuacja bez wyjścia, bo w tym momencie dochodzimy do tego, o czym jedynie wspomniałam wyżej.

Internet przejął wiele form wypowiedzi i dostosował je do swoich potrzeb. Podobnie jest z recenzją. Według mnie kluczową rzeczą w tej sprawie jest grupa docelowa, do której kierujemy nasze recenzje. Założyłam bloga w wieku niecałych osiemnastu lat, teraz mam dwadzieścia jeden – i myślę, że większość blogerów książkowych mieści się w przedziale od kilkunastu do dwudziestu paru lat. Poza tym prowadzę Bohatera Fikcyjnego czysto hobbystycznie, w wolnym czasie, dla samej satysfakcji wynikającej z tego, że mam gdzie pisać o książkach i z kim o nich rozmawiać. I znowu – jestem przekonana, że większość blogerów również ma takie podejście. Jesteśmy zwykłymi ludźmi, w życiu zawodowym możemy być kimkolwiek, od licealisty na mat-fizie, przez fryzjera, urzędnika czy masażystę, po lekarza czy prawnika, jeśli tylko znajdą na to czas. I dla takich też ludzi piszemy. Ważne jest też to, jakie książki recenzujemy. Nie da się ukryć, że największą ilość recenzowanych na blogach książek stanowią wszelkiej maści młodzieżówki, powieści obyczajowe i kryminały/thrillery. Ogólnie rzecz biorąc – beletrystyka. A co nas najbardziej interesuje w beletrystyce? Świat przedstawiony, bohaterowie, tempo akcji, język (najlepiej umożliwiający szybkie przebrnięcie przez książkę) itp. O tym zazwyczaj piszemy w recenzjach i o tym też zazwyczaj chcemy czytać, bo sięgając po kolejną książkę, chcemy wiedzieć, czy nie zmarnujemy na nią czasu, czy nie okaże się gniotem. Do tego nie potrzeba mieć specjalistycznego wykształcenia. Profesjonalna krytyka literacka rozpatruje książki pod zupełnie innym kątem, analizuje zupełnie inne rzeczy – i to też, oczywiście, jest dobre. O ile nas to tylko interesuje. 

Jednak jedno i drugie może być recenzją – skierowaną do konkretnego rodzaju odbiorcy, nastawioną na konkretne, interesujące właśnie ten rodzaj odbiorcy rzeczy. Internet dał nam możliwość tego, żeby zwyczajny człowiek, sięgający po książkę z myślą spędzenia z nią kilku przyjemnych chwil, mógł napisać o niej w zwyczajny sposób innemu zwyczajnemu człowiekowi. Taka jest różnica między recenzją w rozumieniu sprzed, powiedzmy, dekady (bo nie sądzę, żeby blogi recenzenckie miały dłuższą historię) a recenzją współczesną. Pojęcie zostało zapożyczone i zaadaptowane do nowych warunków – ale to jeszcze nie powód, by odmawiać mu jego nazwy, skoro właśnie ona się przyjęła (zauważcie, że internetowy odpowiedni listu przyjął inną nazwę, e-mail, tak samo z wpisem w dzienniku, w Internecie to post – jednak recenzja pozostała recenzją).

Podsumowując, ja się czuję recenzentką, a nie opiniodawczynią. Z pewnością nie piszę opinii, bo moje teksty nie opierają się na sformułowaniach typu „podobało mi się, było fajne”. Uznaję więc, że są recenzjami, podobnie jak teksty wielu innych blogerów. A całą tę dyskusję na temat tego, kim jesteśmy, uznaję za nieco bezpodstawną.

Jakie jest Wasze zdanie?

10 komentarzy:

  1. Kiedyś udzielałam się w różnych dyskusjach, głównie na temat, czy blogi recenzenckie są potrzebne czy nie. Teraz dojrzałam już do stwierdzenia, że takie dyskusje nie mają absolutnie żadnego sensu. Każdy robi to, co lubi i tak, jak uważa za stosowne. Nie trzeba być krytykiem literatury, żeby pisać recenzje - tak jak nie trzeba być polonistą, żeby pisać rozprawki. :)

    Pozdrawiam serdecznie! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla jednych są, dla innych nie, nie ma o czym dyskutować. :D

      Usuń
  2. Całkowicie się z Tobą zgadzam. W większości blogów książkowych przeprowadzana jest analiza danej książki. Mało jest osób, które uwzględniają jedynie swoją opinię. Również spotkałam się z takimi dyskusjami i raczej nie biorę w nich udziału? Dlaczego? Zazwyczaj jedni nagadują na drugich i z kulturalnej rozmowy robi się pożywka dla hejterów. Robię swoje, lubię pisać, a jeśli jeszcze ktoś to czyta to tylko się cieszyć. Powinniśmy więcej rozmawiać o literaturze i ją promować zamiast kłócić się kto ma rację :)
    Świetny wpis - użyłaś dobrych argumentów, popartych faktami.

    Pozdrawiam!

    annrecenzuje.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się czasami z takimi spotykam (w sensie z takimi, które zawierają same wrażenia autora bloga i nic więcej), zazwyczaj wychodzę od razu. :D Takie recenzje nic nie dają odbiorcy. Ale fakt faktem, że powoli się to zmienia i coraz więcej tekstów naprawdę jest recenzjami.
      A z tym dyskutowaniem to prawda, niestety. Ludzie w internecie mają dziwne poczucie przyzwolenia na wyrażanie swojej opinii o wszystkim, w dodatku często w niekulturalny sposób.
      Dziękuję i bardzo się cieszę. :)

      Usuń
  3. O! W końcu trafił się ktoś, kto napisał prawdę! Również czuję się recenzentką i gdy trafiam na ludzi, którzy twierdzą, że "nie śmią się nazywać recenzentami", mimo że piszą recenzje a nie opinie, to mnie krew zalewa. Wydaje mi się, że takie osoby chcą być hm.. skromne? Ale jak dla mnie to żadna skromność, wręcz przesada. Zapisuję sobie w zakładkach link do Twojego posta i będę odsyłać tu wszystkich napotkanych państwa "nie jestem recenzentem" :)
    Dobra robota!
    Buziaki! ;* Dolina Książek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skromność skromnością, ale trzeba też znać swoją wartość! :D Zwłaszcza że nazywanie się recenzentem raczej nie powinno być odbierane jako wywyższanie się czy coś takiego.
      Dziękuję, bardzo mi miło. :)

      Usuń
  4. W zasadzie definicja jest na tyle niedostosowana do obecnych czasów, że można interpretować ją dwojako. Jak na mnie to można uznać, że a) recenzje wraz z rozwojem internetu przeszły do niego i każda opinia o książce w necie jest recenzją albo b) przez internet musimy uściślić pojęcie recenzji i uściślamy ja tylko do takiej profesjonalnej, publikowanej w poważnym czasopiśmie czy na stronie poświęconej kulturze itd. Więęęc... to tak trochę dyskusja bez pewnych podstaw, zależna głównie od indywidualnego przekonania.
    Ja raczej czuję się recenzentem, ale co do niektórych blogów nie byłabym tego taka pewna, szczególnie gdy autor pisze o książce naprawdę fatalnie, umie tylko streścić jej fabułę i nic więcej. Nie chce jednak wartościować, który autor jest godny miana recenzenta, a który nie, więc już zostanę przy opcji, że na blogach są recenzje. No i to tak brzmi bardziej intuicyjnie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też masz rację, nie zaprzeczę. :)
      Jak widzę takie nieporadne teksty, w których najwięcej jest informacji o tym, czy książka się blogerowi podobała, czy nie, to jednak mam opory, żeby uznać je za recenzje. Pewne schematy muszą zostać zachowane.

      Usuń
  5. Kurczę, w całej dyskusji ważne jest też to, że poziom blogów książkowych jest naprawdę różny. Ja siedzę w blogosferze już prawie trzy lata i znam naprawdę wiele wartościowych blogów, na których rzeczywiście znajdę analizę książki, jej ocenę - i wtedy z przyjemnością nazwę jej autora recenzentem. Jednak jeśli ktoś przypadkowo wejdzie na bloga, gdzie post to streszczenie fabuły i napisanie "no mnie się podobało i mile spędziłam przy niej czas", to sorry, ale dla mnie to recenzją nie jest tylko właśnie opinią.
    Kiedy piszę, staram się pisać recenzję - obojętnie czy piszę o beletrystyce czy reportażu, o klasyce czy lekkim czytadle. Staram się jakoś wyszczególnić elementy budowy książki - język, bohaterów, sposób konstrukcji fabuły. I tę moją twórczość z pełną świadomością nazywam RECENZJĄ. A opinie to myślę, że stosuje w różnego rodzaju topkach, zestawieniach, gdzie o każdej książce piszę tylko kilka zdań.

    Dzięki za inspirujący wpis!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja dziękuję za zacny komentarz – podpisuję się rękami i nogami. :D

      Usuń